Dar skruchy

Którejś jesieni w czasie studiów, po kolejnym alkoholowym ciągu mojej mamy i tyradzie przeciwko mnie, przestałam się do niej odzywać. Boże jak ja nie chciałam tego roku jechać na Święta do domu! No ale pojechałam, gdzie miałam iść? Poza tym były u dziadków, więc troszkę mniej się bałam dzięki temu. Przy łamaniu opłatkiem mama powiedziała do mnie: „Wybaczam Ci”. W mojej głowie aż zahuczało! Wybaczam Ci??? Co mi wybaczasz? Znoszenie Twojego nałogu? Wszczynanie kłótni? Prowokacje? Obgadywanie mnie przed rodziną? Jedyne co ze mnie wtedy wyszło bez namysłu to: „A ja Tobie nie.” Resztę Świąt przeżyłam w wielkim poczuciu winy myśląc o sobie jak o potworze, który nawet w Święta nie ma miłosierdzia dla własnej matki… Zawzięta, harda, nieugięta – to czytałam z oczu mojej mamy i jej twarzy. Totalna dezaprobata dla mojej reakcji i uczuć.

To jedna z sytuacji, ale było takich znacznie więcej. Od kiedy pamiętam, to ja miałam przepraszać. Przepraszać i amortyzować moją mamę. Uwierzyłam, że to ja byłam winna, że to ja nie umiałam kochać, że to ja nie umiałam wybaczać. Jak miałam wierzyć w coś innego, skoro nikt mi nie powiedział inaczej. Ojciec, który ma być tym, który chroni, był tym, który przyzwalał, dla „świętego spokoju”. Mówił, że mąż i żona muszą stać za sobą. Jasne, w zdrowej relacji tak, ale w tej relacji stał za patologią. Mama mogła odgrywać na mnie co tylko chciała, a ja miałam ZROZUMIEĆ, że jest chora i przyjmować cięgi, jak na dobrą córkę przystało.

Przez lata znosiłam upokorzenia, ogromny wstyd. Przez lata NIENAWIDZIŁAM się za to, że byłam bardzo złym człowiekiem. Gdy kilka lat temu rozpoczęłam uzdrawianie matczynej rany, bolesne wspomnienia zaczęły wylewać się ze mnie jak powódź. Zaczęłam widzieć, że to co było normą w moim rodzinnym domu, to co myślałam, że było normalne, nie było ani zdrowe ani budujące, było emocjonalnie i psychicznie kosztownym utrzymywaniem dysfunkcji. Dotarło do mnie, że tylko dlatego, że coś jest, to nie znaczy, że ma takie być. Zobaczyłam jak zostałam wmanipulowana w branie na siebie odpowiedzialności za problemy emocjonalne mojej mamy. Nic dziwnego, że ciągle czułam, że za mało ją kochałam, że za mało jej wybaczałam. Teraz wiem, że robiłam to za nią, co jest niemożliwym zadaniem, więc oczywiście, że pozostawałam z poczuciem niewystarczalności.

Podczas uzdrawiania matczynej rany zobaczyłam jak w moim domu rodzinnym wszystko było do góry nogami. Zobaczyłam jak moim zadaniem było regulowanie emocji mojej mamy i kiedy mi puszczało, bo przekraczałam próg wytrzymałości, byłam zawstydzana, przezywana, ustawiana do pionu, obgadywana przed rodziną. To ja byłam wariatką, psychiczną, furiatką, nienormalną. To ona piła, ale to ja miałam się leczyć.

Zobaczyłam jak wchodząc w rozwój duchowy, z głębokim przekonaniem, że „nie umiałam kochać”, „nie umiałam wybaczać”, „nie miałam ludzkich odczuć”, „byłam potworem”, chciałam to wszystko w sobie naprawić i raz na zawsze wykorzenić te brzydkie, krzywdzące zachowania wobec bogu ducha winnej matki. Nie wiedziałam wtedy, że były konkretne powody dla moich konkretnych reakcji, a w związku z tym, że nie miałam od kogo nauczyć się zdrowej komunikacji oddawałam mamie to, czego sama mnie nauczyła własnym przykładem.

Spokój przyszedł, gdy przestałam się zmuszać do wybaczenia mamie, gdy przestałam się zmuszać do przepraszanie mamy za to, czego nie zrobiłam. Płakałam przez wiele wiele tygodni gdy zobaczyłam, że to mi należą się przeprosiny, że to mnie skrzywdzono. Ja tak bardzo i tak długo wierzyłam, że to ja byłam winna. To jest to, co trzyma nas w zamkniętym kole kata i ofiary – bycie ofiarą, ale wierzenie, że jesteśmy katem, bo kat tak mówi, sugeruje, czy robi z siebie ofiarę! Totalne pomieszanie.

Zobaczyłam, że oskarżając siebie za to, że nie umiem wybaczyć mamie wmawiałam sobie, że jest ze mną coś nie tak. Nie widziałam w tym jej części. Cały czas uwaga była odwracana od tego co mama robiła, na to jak ja na to reagowałam. Moim zadaniem było utrzymywanie mamy w poczuciu, że wszystko z nią dobrze. Niestety często wymagało to zrezygnowania ze swoich potrzeb czy zrobienia z siebie tej złej czy nienormalnej. Im mniej ją amortyzowałam, tym silniej we mnie uderzała i tym silniejsza była moja reakcja, i znowu słyszałam „Idź się lecz. Jesteś nienormalna”. I tak w kółko…

Zobaczyłam, że starając się ze wszystkich sił wybaczyć jej, przestać się jej czepiać, próbowałam zrobić coś za nią. Chciałam pogodzić się z nią bez zmiany w niej. Pozwalałam jej dalej traktować mnie tak jak mnie traktowała, bo wydawało mi się, że wystarczy, że pozbędę się tych moich niewłaściwych reakcji i wtedy wszystkim nam będzie dobrze. Nie zdawałam sobie sprawy kto tu tak naprawdę ma kogo i za co przeprosić. Ja mamę przepraszałam za moje reakcje, ona za swoje zachowanie względem mnie – nie. Brałam na siebie cały ciężar konfliktów. Długo też nie mogłam rozkminić słownej manipulacji. Słyszałam „ile ja mam Cię jeszcze przepraszać?” i uznawałam to jako przeprosiny! Dopiero po latach zdałam sobie sprawę, że to, że mama tak mówiła, to nie znaczy, że mnie kiedykolwiek przeprosiła…

Niezbędnym elementem zdrowej relacji jest… skrucha. Skrucha tego, który zawinił. Przyznanie się, wzięcie odpowiedzialności za krzywdzące zachowanie, zobaczenie jakie zachowanie przyczynia się do konfliktu. Przeproszenie. Refleksja. Autorefleksja. Bez tego, nie ma prawdziwej relacji, nie ma spotkania, nie ma więzi.

Zawzięta, harda, nieugięta. Wreszcie je do siebie przyjęłam. Wreszcie zobaczyłam jak stoją na straży mojej suwerenności. Wreszcie zobaczyłam jak bez nich nie miałam wewnętrznej ochrony. Przeprosiłam je i podziękowałam za te wszystkie sytuacje, w których broniły mnie lepiej, niż ja sama… Odzyskałam moją półprzepuszczalną błonę, która wpuszcza to co zdrowe i nie wpuszcza tego co toksyczne. Nie dostanie mojego serca nikt kto nie zasłużył na nie, kto go nie szanuje, kto traktuje je za oczywistość, kto je krzywdzi, kto nie przeprasza za zadany ból. Moje serce jest wyłącznie dla tych, którzy się o nie troszczą i je szanują.

Mnóstwo energii kosztowało mnie pilnowanie moich granic dopóki nie nauczyłam się rozpoznawać i nazywać rzeczy po imieniu. Dopiero gdy jasno nazwałam co jest dla mnie dobre  i zdrowe, a co złe, mogłam się na to dobre w pełni otworzyć. Natomiast dopóki to było rozmyte moje serce było zamknięte i na złe i na dobre, żeby przypadkiem coś toksycznego nie przemknęło, co mylnie uważałam za dobre, bo nauczono mnie wierzyć, że było dobre, choć dla mnie wcale takie nie było.

Ten post to przeprosiny dla mnie samej. Dla tej sprzed lat, która była SAMA w tym wszystkim, która była potwornie zagubiona. Przepraszam Cię Kochanie. Masz rację – koniec z amortyzowaniem.

58 komentarzy do “Dar skruchy

  1. Madziu. Dziękuję ci że cię znalazłam. Szukałam w internecie sposobu ochrony przed wampirami energetycznymi (tak postrzegam moją matkę) i znalazłam twój filmik o osobowości borderline (to mogę być ja), potem narcystycznej (to może być moja matka), potem o gniewie, o toksycznych rodzicach i dzięki tobie zaczynam powoli oddychać sobą. Nie mogę znieść obecności mojej dobrej matki, bo ona była zawsze bardzo dobra (w ramkach). Słyszałam zawsze tylko – nie wolno, nie rób, czwórka?- dlaczego nie piątka, zadanie, zrób sama, uczysz się dla siebie. Ona zawsze o nas się martwiła, a szczególnie o brata, bo ze mną nie było kłopotu. Pamiętam tylko codzienne kłótnie o nie wiem co. Chciałam uciec. Sytuacja nasza była specyficzna: mój tata, którego bardzo kochałam, zmarł gdy ja miałam 6 i pół roku, brat miał 2 lata, wychowywała nas kochana niania, mama chodziła do pracy. Rozumiem, że chciała dla nas jak najlepiej co nie zmienia faktu, że czuję przed nią straszny opór, i właściwie czym spowodowany? Zastanawiam się dlaczego tak nie znoszę jej towarzystwa. Teraz wszystko wróciło, bo matka ma 92 lata i dobra córka powinna ją wziąć do siebie i zaopiekować się nią, dać serce i miłość. Tak powinno być, a ja czuję w sobie narastający bunt, zło, gniew, że chce mi się wrzeszczeć. Dzięki tobie Madziu próbuję sobie z tymi emocjami radzić. Jeśli możesz i masz chwilę czasu jeszcze, który możesz poświęcić innym to proszę cię o indywidualną terapię lub wskazówki jak dalej mam pracować ze sobą. Bardzo ci dziękuję Madziu, że jesteś i podziwiam twoją samoświadomość. Dzięki tobie zaczynam rozumieć swoje emocje i mogę z nimi coś zrobić. Jeszcze raz dziękuję.

    1. To jest jak najbardziej zrozumiałe, że czujesz w sobie narastający bunt i gniew. Dobrze jest zrobić na to przestrzeń. Polecam moje nagranie pt. „Gniew”, podaję tam dużo wskazówek jak z nim pracować. I polecam bardzo wsparcie osoby, która umie zrobić przestrzeń na przeróżne emocje. Tutaj na stronie w dziale „Polecam” wymieniam osoby, które pracują w sesjach indywidualnych. Powodzenia!

  2. To co napisałaś tak silnie zarezonowało w mnie , że ogarnął mnie oczyszczający wkurw
    Przez 40 lat małżeństwa byłam okłamywana , szarpana , straszona, zdradzana po każdej awanturze on w ciągu chwili dochodził do siebie a ja kilka dni ,po czym umęczona ale spragniona spokoju wracałam do obowiązków dnia codziennego do „strefy komfortu”
    Nigdy nie przeprosił , nie miał autorefleksji.Mnie wywalało później darłam się ,moja rodzina uważała że jestem dla niego niedobra a ja brałam winę na siebie i ciągle miałam nadzieję na to że się zmieni . Marzyłam całe życie o romantycznej miłości ale myślałam że na nią nie zasługuję .
    Teraz jeszcze wczoraj byłam na rozdrożu bo wyrzuciłam go z domu i zaczął mi się włączać
    stary program winy , odrzucenia ,niższej wartości ogarniał mnie niepokój i lęk ale po tym co napisałaś zobaczyłam się w innym świetle ten mój nieakceptowany krzyk był moim
    najlepszym przyjacielem i ze mną jest wszystko w porządku
    Zasługuję na prawdziwą miłość ale na razie muszę ją sobie dać sama.
    Czuję do siebie czułość , odwagę i chęć stanięcia w mocy
    Madziu, bardzo ci dziękuję i gorąco ściskam
    Ania

  3. Magda, dzięki Tobie nareszcie wiem że NIE MUSZĘ WYBACZAĆ bo już myślałam że coś ze mną nie tak, przecież każdy KAŻE WYBACZAĆ.

    Wiele jest publikacji przekazujących coś w stylu „wybacz a będziesz uzdrowiona/-y).
    I to dzisiaj w 2018 roku nadal…. i nadal osoby nagrywają na YT filmy mówiące o tym że należy wybaczyć.
    20 lat temu wydawało mi się, że przepracowałam przeszłość po przeczytaniu książki „jak przestać się martwić i zacząć żyć”. Tam było właśnie napisane że teraz zamykasz wszystko co było wielką bramą, szczelną, zamykasz na kłódkę i teraz już jest tylko kreowanie teraźniejszości. Zrobiłam sobie wizualizację zamknęłam wszystko i żyłam spokojnie dalej. Ale co jakiś czas podły nastrój bez konkretnej przyczyny, wielki smutek, czy gniew z agresją dawały sygnały że jednak nie mam chyba przepracowanej przeszłości.
    Wiele lat potem trafiłam na książkę „bez korzeni nie ma skrzydeł” – do dzisiaj chętnie czytana na całym świecie i uważana za super przewodnik po emocjach z przeszłości etc.. Czytając ją wtedy uważałam, że autorka ma w pełni rację mówiąc, że konieczne jest wybaczenie swoim rodzicom i zrozumienie jak oni mieli ciężko, żeby dostrzec w nich dzieci, jak sami byli skrzywdzeni przez swoich rodziców etc.. Początkowo mi to pomogło, owszem. Zobaczyłam jak na zimno wychowywana była moja matka, jaki zimny chów miał mój ojciec, żyli w trudnych czasach etc. Zobaczyłam ich jako dzieci i byłam pełna współczucia dla nich, od razu im wybaczyłam (tak mi się wtedy zdawało) To oni nagle stali się w moich oczach biedaczkami no i w stosunku do mnie nie umieli biedni postępować inaczej etc….. a więc wybaczenie jako jednak usprawiedliwienie.
    I znów miałam poczucie „no teraz to już mam przeszłość za sobą”.
    Ale lata mijały a we mnie co jakiś czas odzywał się potwór. Dalej podły nastrój, huśtawka uczuć, jeden dzień górka, dwa dni straszny dół bez zasadnych powodów…. Wyłaziło coś obrzydliwego ze mnie co jakiś czas (kiedyś miła impreza w domu mojego ojca zamieniła się dla wszystkich w koszmar, bo wystarczył jakiś zaczęty temat z przeszłości a ja wpadłam w szał i to taki że bano się do mnie podejść, rzucałam naczyniami ze stołu, klęłam, krzyczałam, wszystkich dosłownie wmurowało (dodam że zawsze jako dusza towarzystwa po alkoholu byłam bawiąca się, roześmiana etc.). Następnego dnia rano kiedy wytrzeźwiałam, myślałam że umrę z doła i wyrzutów sumienia jak się zachowałam. Parę miesięcy nie miałam z nikim kontaktu a potem ich przeprosiłam za swoje zachowanie. Wtedy dotarło do mnie już całkowicie że dalej jest masakra i że ani razu na dobre nie zamknęłam przeszłości, że tylko coś się czymś przykryło a tuż pod powierzchnią jest szambo które co jakiś czas wypływa cuchnącym bąblem na powierzchnię. Zaczęłam więc dalej poszukiwać. Trafiłam na Eckarta Tolla i jego „power of now”. I znów myślałam – uzdrowiona jestem, to jest to! Tylko tu i teraz, przeszłość nie istnieje… No i znowu rozczarowanie…. miesiące mijały a dalej nie było dobrze ze mną. I dopiero od kilku tygodni, w zasadzie po trafieniu na Twój kanał coś zaczęło się dziać!!!!! Usłyszałam od Ciebie że mam prawo do gniewu! Dziękuję!!!! Usłyszałam od Ciebie że nie muszę wybaczyć! to co innego niż odpuścić! ale nie muszę wybaczyć (co szczególnie jest dla mnie ważne bo jeden z oprawców nie żyje a jego śmierć nie przyniosła mi ulgi a wręcz przeciwnie). dziękuję!!!!! Dotarło do mnie że wszystko co złe zwalałam na osoby owszem winne ale że również dużo złego wyrządziła mi moja matka choć stawiałam ją zawsze na piedestale, dopiero dwa tygodnie temu sama przed sobą GŁOŚNO TO NAZWAŁAM. Teraz i jej chcę odpuścić. Cieszę się że nie trzeba konfrontować się z tymi ludźmi, bo żyją sobie spokojnie, kontakty mamy dobre, nie muszę tego niszczyć a i granice stawiam jasne więc nie jestem teraz krzywdzona. Ale bardzo się cieszę że mogę sama przed sobą zrobić takie właśnie ukochanie swojego wew dziecka, obwinienie tych co SĄ WINNI, uznanie ich winy, nie zrozumienie dla ich postępowania ale potem odpuszczenie ich.
    Magda, mam takie pytanie. Trafiłam też m.in. na film „praca z wewnętrznym dzieckiem” – instytut melumbo. Tam jest też powiedziane (moim zdaniem niestety) na początku filmu że należy WYBACZYĆ (MAM JUŻ AWERSJĘ DO TEGO SŁOWA). Ale w dalszej części filmu autorka mówi jak dokładnie krok po kroku łączyć się z wew dzieckiem w każdej złej w przeszłości sytuacji, potem z kolei opowiada jak należy wybaczyć… Jaką Ty wskazałabyś drogę do odpuszczenia? zgodzę się z autorką przytoczonego filmu żeby się łączyć w każdej swej sytuacji z wew dzieckiem, wtedy będzie to takli proces i wszystko przerobię i czuję że to może mi pomóc, powiem temu mojemu wew dziecku jak bardzo je kocham i wspieram ale pytanie: jak w takiej sesji odpuścić, mam powiedzieć do tego dziecka żeby odpuściło? nie wiem czy to pomoże… mamy wspólnie ukarać oprawcę? obrzucić go błotem? żeby to małe dziecko miało poczucie zadośćuczynienia czy to nie tędy droga? wskaż proszę jak Ty uważasz.
    Ale się rozpisałam 🙂 ale może komuś pomoże 🙂
    pozdrawiam serdecznie i ściskam gorąco!!!!! :))))

    1. Aga, bardzo Ci dziękuję za Twój komentarz. To tak ważne co napisałaś, ponieważ Twój przykład pokazuje to, z czym boryka się tak wielu ludzi.
      Według mnie, wybaczenie nie ma NIC wspólnego z głową, to nie jest koncept myślowy i nie możemy tego zrobić na zawołanie. Prawdziwe wybaczenie przychodzi SAMO, Z SERCA, w swoim czasie, a nie pod wpływem jakiejś metody czy wizualizacji, często wtedy, gdy się go najmniej spodziewamy. To się czuje tak, jakby spływała na Ciebie łaska, jakby całe ciało doznawało ulgi, a serce staję się wolne. Dosłownie czujesz, bardzo głęboko, że możesz odtąd kochać i być kochanym. Osobiście doświadczyłam tego po kilku latach pracy z dzieckiem wewnętrznym i byłam świadkiem tego samego u mojego męża. Tego nie da się opisać słowami…
      Nie twierdzę, że praca z dzieckiem wewnętrznym jest jedyną drogą. Ale uważam, że jedyne prawdziwe wybaczenie dokonuje się w sercu, nie w głowie.

      Wybaczenie, z mojego doświadczenia, wypływa z dziecka wewnętrznego, które czuje się już bezpieczne i wolne. To ONO wybacza, a na to, kiedy to zrobi i czy to zrobi, nie mamy wpływu bezpośrednio, nie możemy po prostu powiedzieć temu dziecku, żeby wybaczyło. Mamy na to wpływ pośredni – wybaczenie jest bowiem rezultatem tego, że dziecko wewnętrzne czuje się wystarczająco przez nas zobaczone, wysłuchane, obronione, kochane i widzi, że działamy w jego najlepszym interesie i realizujemy jego potencjał. By do tego doszło, to najpierw trzeba zranienia tego dziecka w pełni zobaczyć, poczuć i uznać.
      Uznać jego ból, wypłakać tak głęboko jak trzeba, wykrzyczeć (w lesie, aucie, w poduszkę) co jest do wykrzyczenia, wykonać ruch przez ciało, który był zablokowany (np. Twoje rzucanie naczyniami wskazuje na wstrzymany ruch; ja na przykład skręcałam wielokrotnie ręcznik tak jakbym ukręcała łeb mojemu krzywdzicielowi, albo wgryzałam się w poduszkę jakbym chciała tą osobę pogryźć, cały czas pamiętając „komu” to robiłam). Ten proces ma swoją linię czasu, swoje fale. Nie ma w nim miejsca na wybaczenie. To nie jest ten czas. To jest czas na oskarżenie (w zaciszu domu czy w terapii), na oddanie odpowiedzialności tam, gdzie ona powinna być, nazwanie krzywd i krzywdzicieli, by odzyskać rozeznanie pomiędzy miłością a przemocą. To jest czas postawienia granic w zgodzie z sobą, powiedzenia NIE tym, którzy nie szanują naszej suwerenności. To jest czas na to, by spojrzeć oczami tego dziecka, czuć jego ciałem. Być TOTALNIE po jego stronie.
      Paradoksalnie, w rezultacie, zaczynamy widzieć i czuć innych; głębokie współczucie dla siebie wzbudza współczucie dla innych.

      Ja w swojej podróży całkowicie odpuściłam to, że kiedykolwiek wybaczę. Przestało to mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Skupiłam się na relacji z dzieckiem wewnętrznym, na tym czego ono potrzebowało. Moje życie nabrało kolorów. Relacja z mężem i dziećmi przeszła na zupełnie inny poziom, odpadli ci, którzy nie rezonowali z moim prawdziwym ja, pojawili się inni, z którymi zaczęłam tworzyć „rodzinę z wyboru”, a moja praca z ludźmi przeszła totalną transformację. O wybaczeniu możnaby powiedzieć, że zapomniałam. Aż pewnego ranka, po bardzo symbolicznym śnie, wybaczenie po prostu na mnie… spłynęło. To było tak magiczne, tak święte, tak głębokie przeżycie… Wzrusza mnie sama myśl o tym… To wybaczenie wypłynęło od mojego dziecka wewnętrznego, to ono czuło, że jest już bezpieczne i kochane, że może mi ufać, że wie, że o nie zadbam, że nie pozwolę nikomu go skrzywdzić. To było tak jakby mówiło – oni mi już nie zagrażają ani nie mogą mnie zatrzymać, idę dalej z Tobą.

  4. Ja nie utrzymuję kontaktu ze swoimi rodzicami, wyparłam przeszłość, krzywdy jakie mi wyrządzili. Jednak cały czas zbieram żniwo tych chorych toksycznych relacji. To jest przerażające jak choroba psychiczna mojej matki i bierność ojca wpłynęły na moje życie, na to kim jestem i co więcej za kogo się mam. Ja nie widzę swoich osiągnięć, nie dostrzegam szczęścia, radości – jestem ciągle tą zlęknioną, uległą, grxeczną dziewczynką, która w siebie nie wierzy i nie kocha siebie.

    1. Tak, to żniwo zbieramy dopóki nie uzdrowimy w sobie wyrządzonych nam krzywd, dopóki nie staniemy się czułym i troskliwym rodzicem dla samych siebie, a to wymaga czasu. Przytulam ❤

      1. Nigdy wcześniej nie myślałam o tym w ten sposób i spychałam przeszłość, upychałam do jakiegoś pudełka, myślałam że pójdę naprzód. Myliłem się.
        Dziękuję za te tematy, które Pani poruszyła, bo otwieram dzięki nim szerzej oczy. Zaczynam więcej rozumieć.
        Dziękuję.

  5. Witam próbuje po raz setny zerwać kontakt z matką bo wiem żę to na dzień dzisiejszy to jedyna droga.To narcystyczna matka a Ja od 30 lat jestem dziewczynką do bicia i jej osobistym psychologiem zarazem..Nie mogę sobie przypomnieć zbyt wiele z dzieciństwa a chciałabym wrócić do tych ran,bo wiem że to jedyna droga.Bardzo proszę o jakąś rade
    pozdrawiam

    1. Witaj Renata, bardzo polecam pracę z książką „Matki, które nie potrafią kochać” Susan Forward. Tam jest cały rozdział o matce narcystycznej oraz o stawianiu granic, włączając zerwanie kontaktu. Pozdrawiam ciepło <3

  6. Magda,
    Od kilku dni pochłaniam Twoje filmiki na youtube. Chciałbym, żebyś wiedziała, że jest to bardzo cenne dla mnie i dla ludzi, którzy przeszli podobną drogę.
    W mojej rodzinie nigdy nie było alkoholu, narkotyków, przemocy fizycznej, ale była przemoc psychiczna. Moja rodzina zorganizowana jest jak sekta, w której guru to moja mama. Ojciec był zawsze bierny, a najważniejszą wartością w jego życiu jest święty spokój. Mama jest tak wyrafinowana w swoich działaniach, że długo nie byłem w stanie zrozumieć, co jest w moim życiu nie tak. Byłem przekonany, że jest ciepłą, życzliwą osobą, która mnie wspiera. Pół roku temu zrozumiałem, że jest inaczej. Dotarło do mnie, że jedynym celem działań mamy jest kontrola najbliższych osób odbywająca się poprzez subtelną poprzez manipulację. Obecnie, mama próbuje mnie ukarać na wszelkie możliwe sposoby, jednak przemiana, która dokonuje się we mnie ogranicza coraz bardziej skuteczność jej działań. Zanim się zbuntowałem byłem spiętą, zestresowaną, wybuchową osobą o paskudnym ego i samoocenie szorującej podłogę. Byłem wtłoczony w ramy oczekiwań moich rodziców. Teraz powoli uczę się akceptować i kochać siebie, uwalniam nagromadzone we mnie latami emocje i uczę się żyć w zgodzie z sobą. Zrozumiałem też, że istnieje duchowy wymiar człowieka.
    Chciałem jeszcze raz podziękować Ci za to, że robisz tak dużo, żeby pomagać takim osobom jak ja.
    Pozdrawiam serdecznie

    1. Marcin, bardzo dziękuję za Twój głos. To o czym piszesz dotyczy tak wielu z nas i wymaga ogromnej odwagi, by z tego wyjść i siebie odbudować. Jestem pełna podziwu z jaką determinacją wychodzisz z tego uwikłania. Dziękuję za słowa wdzięczności. Powodzenia!!!

    2. Marcinie, jak Ci się to udaje?
      Ja też długo nie zdawałam sobie sprawy z tego że moja matka jest moim kątem, bo przecież mnie nie biła. A jednak zgotowała mi coś gorszego niż siniaki.

  7. Rety! Czytając niektóre zdania,miałam wrażenie że są o mnie. Fajne uczucie kiedy dochodzi się do przemyśleń że mieliśmy prawo reagować tak a nie inaczej,że tak naprawde ktoś nas wmanipulował….Moja historia dotyczy toksycznego związku w którym partner stosował bierną agresje,cichą przemoc.On mógł być egoistą,totalnie nie liczyć się z moimi potrzebami,odczuciami,mogł karać mnie ignorancją lub milczeniem…ja nie miałam prawa się o to złościć,wymagać sznowania mnie,zmian.Ciągle słyszałam że jestem wredna,niewdzięczna ,ciągle to JA miałam się dostosować,wszystko znosić z uśmiechem,on mogł wszystko bez zadnej konsekwencji.Ile razy kiedy nie wytrzymywalam dluzej milczenia,pomiatania,i sztucznego uśmiechu wybuchałam,czułam się winna…tak ja!Zaczełam się nienawidzieć że nie umiem inaczej,że jestem furiatką…zupełnie nie dopuszczając myśli o jego zachowaniu,wpływie na mnie,w końfu jego odpowiedzialności za stan rzeczy….z pomocą terapeuty widze coraz więcej…czuje ulge że moje reakcje były normalne w tej całej nienormalności.

    1. Otóż to! Pomieszanie z poplątaniem. Bardzo trudno jest rozpoznać przemoc emocjonalną w formie pasywnej agresji. Gratuluję wyjścia z tak toksycznego układu. Powodzenia <3

    2. Dziewczyno, dobrze, że trafiłam na Twój komentarz…. Też zakończyłam toksyczny związek, z ogromnym poczuciem winy, zdewastowana psychicznie. Mój partner nigdy nie podniósł głosu, zawsze był spokojny i miły, pozował na duchowego guru, taki niby samoświadomy, zrównoważony, joga, budda, te sprawy…. twierdził, że rzadko bywa zły, generalnie nie tolerował negatywnych emocji, ani u siebie ani u mnie, nie był w stanie się z nimi skonfrontować… Byłam strasznie zakochana i zapatrzona w niego, dlatego gdy zaczęłam czuć się w tym wszystkim źle miałam wrażenie, że tracę rozum. Gdy zaczęłam nieśmiało i grzecznie zgłaszać moje potrzeby i uwagi do naszego związku, zaczęła się z jego strony bierna agresja – karanie milczeniem, ignorowanie, dziwne zbywające teksty, raniące żarciki, niespójne komunikaty…. I absolutna odmowa jakiejkolwiek rozmowy o tym, co się dzieje. Same komunikaty przez smsy lub maile. Wszystko na spokojnie, na zimno. Jednocześnie cały czas twierdził, że nie jest na mnie zły, że nie rozumie, o co mi chodzi, przecież jest tak dobrze a ja wszystko psuję… Miałam wrażenie, że to obcy człowiek, jakbym waliła głową w mur. Usłyszałam, że mam problemy, faktycznie, zaczęłam się czuć przy nim jak wariatka…. To najbardziej perfidna przemoc, w białych rękawiczkach, z uśmiechem na twarzy i spokojem w głosie…. Gdy z hukiem odeszłam zostałam napiętnowana jako histeryczka, nasłuchałam się jak to wszyscy go porzucają, jak chorował cały miesiąc, jaki jest bez sił… Niewinna ofiara paranoiczki. A potem przypadkiem dowiedziałam się, że od razu wdał się w kolejny związek. Zostałam nawet nie na kolanach, ja leżałam przywalona poczuciem winy. Minęło kilka miesięcy, wciąż jest mi bardzo bardzo ciężko, ale pomału się zbieram, czołgam ku światłu. Jestem na terapii, czytam dużo i oglądam materiały Magdy, są wspaniałe…. Wiem, że ta lekcja od życia była konieczna, ale wciąż czuję nienawiść do byłego partnera i wściekłość i nie mam zamiaru tłumić tych emocji, muszą się wypalić. Wiem, że ich źródło tkwi w moim dzieciństwie i pracuję nad tym. Dziękuję za przestrzeń dla moich wywodów, ściskam ciepło wszystkich, którzy mają odwagę spojrzeć w twarz prawdzie.

      1. Jak ja Cię rozumiem! Dokładnie tak – pasywna agresja to przemoc w białych rękawiczkach. Bardzo trudno ją zlokalizować, rozkminić. Musiało być Tobie bardzo ciężko. Poczucie winy jest tym co potwornie przygniata, uderza w sam środek jestestwa. Cieszę się bardzo, że masz wsparcie. Powodzenia !!!! I dziękuję bardzo za Twój odważny głos.

  8. Magda – czytam ten tekst i odnajduję w nim siebie. Dokładnie to samo przechodzę, także ze strony mojej matki i biernego ojca. Co ciekawe, mój brat, który kiedyś był jedyną najbliższą mi osobą w rodzinie, wziął ślub z podobną do matki, lecz dużo bardziej zaburzoną kobietą. Nie da się tego opisać w kilku zdaniach. Mimo wszystko dobrze jest wiedzieć, że są ludzie, którzy być może zrozumieliby przez co przechodzę. Wciąż ich szukam. Życzę Ci spokojnych świąt i wszystkiego dobrego. Cieszę się, że jesteś.

    1. Dziękuję Rosa za Twój głos. To prawda, nie da się tego opisać w kilku zdaniach. To jest wszystko bardzo trudne. I tak, zrozumie i współczuje ten, który to przeszedł. Zadbaj o dobre wsparcie dla siebie. Zasługujesz na nie. Przytulam mocno i życzę wszystkiego dobrego.

  9. To na pewno nie było łatwe, napisanie tego tekstu ale przede wszystkim te wszystkie trudne chwile z Twoją mamą kiedyś i teraz. To niezrozumienie, mur, ściana, odbijanie się od niej i nieustanne poczucie winy. Znamy to wszyscy, jedni bardziej drudzy mniej, ale nie każdy ma odwagę o tym mówić i pisać. Tak jasno, otwarcie stawać w obronie siebie. To prawda, nasi rodzice nie mieli takich możliwości jak my, noszą swoje bagaże i różne ciężary życiowe. Nie mieli, ale teraz mają. Ale tak jak napisałaś w jednym z komentarzy, nie chcą o tym słyszeć. Bo oni są rodzicami, im się należy wszystko, a nam, ich dzieciom nic. Naszym obowiązkiem jest się im podporządkować. Ile to nas kosztuje zdrowia, tego już nasi rodzicie nie widzą…
    Magdo, ogromny szacunek, bo wtedy kiedy to wszystko się działo, Ty nadal nagrywałaś filmy, udzielałaś innym rad mimo że sama byłaś w tak trudnej sytuacji. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić ile Cię to kosztowało…
    Pozdrawiam Cię ciepło 🙂

    1. Mirku… dziękuję bardzo za Twój głos i wsparcie, bardzo…
      To, że rodzice nie chcą nas słuchać, to nie znaczy, że my mamy milczeć. Gdy sprzeciwiamy się krzywdzie, wydobywamy siłę i odwagę, o której istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Wczoraj Grzegorz przypomniał mi cytat, który nabrał dla mnie nowego, ucieleśnionego wymiaru – „Twoja największa siła jest tam, gdzie jest Twój największy strach”. Całe życie siedziałam cicho, zgodnie z niewypowiedzianą zasadą „ o tym nie mówimy” i nie miałam wsparcia znikąd, byłam z tym sama. Kiedy w końcu powiedziałam głośno swoją prawdę, otrzymałam wsparcie, zrozumienie, współczucie jak NIGDY dotąd.
      Prawda nas wyzwala.

  10. Gratuluję tak wielkiej odwagi i dziękuję za ten post <3 ! Treść jest mi bardzo bliska… Na szczęście jestem już świadoma i koniec z amortyzowaniem!! Ściskam ciepło

  11. Oczywiście że tak, oczywiście że masz rację ale oczywiście też że twoja mama napewno nie przyszła na świat po to żeby tobie to wszystko robić Magdaleno. Też się u niej coś kiedyś zadziało, że nie umiała potem być inna. I zapewno w tamtych czasach nie było tyle możliwości co teraz, żeby to zobaczyć, żeby z kimkolwiek na ten temat porozmawiać. Przed paroma miesiącami któraś z twoich wypowiedzi w komentarzach tak mnie wkurzyła, że przestałam cię oglądać. Widać było u ciebie tą wewnętrzną walkę którą prowadzisz sama ze sobą. A zapewne wkurzyłaś mnie, bo przypominasz mi mnie kiedyś Oczywiście że twoja mama nie miała prawa do tego wszystkiego ale niestety, nawet jak to cholernie boli, trzeba takiej matce wybaczyć, dopiero wtedy ta wewnętrzna walka zamieni się w pokorę i dopiero wtedy będziesz pisała czy nagrywała filmy w których będzie bił od ciebie spokój. Wiem że moje słowa się tobie nie spodobają ale napisałam je bardzo życzliwie ❤

    1. Joanna, oczywiście, że moja mama nie przyszła tylko po to na ten świat, by mi to robić, oczywiście, że kierowały nią jej rany. Ale to nie ja jestem odpowiedzialna za ich uleczenie ani amortyzowanie. W tamtych czasach nie było takich możliwości jakie są teraz. Ale teraz są, teraz mogłaby z nich skorzystać, ale nie chce. Nie chce słyszeć o tym co wyrządza. To czego doświadczałam jako dziecko się nie skończyło. Kolejnymi w kolejce stały się moje dzieci. Dlatego to ja musiałam skończyć. I zapanował spokój w moim życiu – wewnątrz i na zewnątrz.

    2. Czytalam kiedys wypowiedz psychoterapeuty pracujacego p/wiele lat w Niemczech I USA, jak bardzo duzo zla wyrzadzaja polscy psychoterapeuci skupiajac sie w swoich praktykach na wybaczeniu oprawcy. Nie tedy droga. My jako narod z 'ciezka’ tradycja katolicka, nie radzimy sobie z tym. Ja sama wpadlam w ta pulapke ale juz sie z niej wyplatuje I to dzieki Magdalenie. Ona zawsze wspomina zeby brac co z toba rezonuje, mowi ze jej proces bedzie trwal do konca I czy pelne uleczenie po tylu latach upodlenie jest mozliwe? Chyba nie, co I Ona o tym wspomniala. Myslisz, ze uzdrowiona osoba to ideal chodzacy? Alez nie! Ja jak stlamsilam wszystkie swoje emocje to bylam takim dealem chodzacy. Milosierna dla wszystkich, robiaca duzo dobra wkolo, pracowita etc. Ja przebaczalam matce wszystko. Mialam tej spokoj wewnetrzy. Ale nie mialam siebie, bylam taka bez wyrazu. Odkad postanowilam zburzyc ten spokoj to odzyskuje siebie I zycie, ktore stracilam. A slowo 'pokora’ nabiera innego znaczenie. To zgoda na nieznane, zycie a nie na humory matki-kata.

      1. Bardzo dziękuję Asiu za Twój głos. Tak, kwestie kulturowe są tu bardzo istotne. Dużo o tym mówi dr Martinez, który przyglądał się m.in. emocjonalnym przyczynom chorób księży katolickich i mnichów buddyjskich. Ja dodam cytat z Susan Forward „Przez lata praktyki przekonałam się, że emocjonalny i umysłowy spokój przychodzi w rezultacie uwolnienia się od kontroli toksycznych rodziców, bez konieczności przebaczenia im. Uwolnienie pojawi się wówczas, gdy doświadczysz uczucia urazy i żalu oraz gdy przerzucisz całą odpowiedzialność na barki rodziców, czyli tam, gdzie rzeczywiście powinna spoczywać”.
        Według mnie wybaczenie nie jest pełne bez aktu skruchy. Możemy jak najbardziej zrozumieć co kierowało tą osobą i możemy odpuścić czekanie na to, by okazała skruchę i zająć się swoim życiem.
        Pełne wybaczenie to interakcja obu stron, spotkanie obu stron, zobaczenie siebie nawzajem. Wybaczenie jednostronne, bez udziału tego, który zawinił może prowadzić do odreagowywania na innych i/lub chorób ciała. Jest znacząca różnica pomiędzy wybaczeniem, a odpuszczeniem czekania.

        1. Ale mi chodzi o to żeby przebaczyć ale nie zatracić siebie. Też kiedyś zerwałam kontakt z mamą, jak mi w 6 mcu ciąży powiedziała, jeżeli kiedykolwiek przyjadę do ciebie to tylko po to żeby cię zabić… też myślałam że tak da się żyć. Ale im człowiek starszy tym bardziej widzi że tak się nie da. Moje wybaczenie nie polega na tym że na wszystko przytakuję. Polega na tym że ją rozumiem czemu tak czy tak postępuje ale mówię jej bardzo spokojnie, że się z tym nie zgadzam. Wiem że chore matki są trudne ale jak się tak walczy z nimi to całą energię się na to traci i to się odbija np na naszych własnych dzieciach. Mówię jak to było u mnie ❤

          1. Dziękuję za odpowiedź Joanna.
            Zerwanie kontaktu bez jednoczesnej głębokiej pracy wewnętrznej i odpowiedniego wsparcia wywołuje mniej lub bardziej świadomy ból. W takiej sytuacji może być bardzo trudno żyć i na dłuższą metę może to być wykańczające. Zerwanie kontaktu nie ma być karą dla drugiej osoby, odegraniem się, czy pokazaniem kto tu rządzi, nie jest nawet wyrzuceniem tej osoby ze swojego życia, lecz jest ostatecznym sposobem zadbania o swoją przestrzeń, gdy wszystkie inne sposoby zawiodły. Nie jest to decyzja, którą podejmuje się pod wpływem emocji, w afekcie. Z decyzją o zerwaniu kontaktu wiąże się też ostracyzm społeczny i na to trzeba być przygotowanym.
            Jest kilka różnych poziomów kontaktów, na które możemy się zdecydować i każdy wymaga dogłębnego rozważenia. Formy kontaktów mogą też ulegać zmianie.
            Polecam w tym temacie rozdział 11 z książki Susan Forward „Matki, które nie potrafią kochać”.

            Wygląda na to, że znalazłaś taką formę kontaktu z mamą, która Tobie służy, dzięki której zakończyłaś walkę, gratuluję! Na pewno nie przyszło to Tobie łatwo. Mam pytanie – Co robi Twoja mama, gdy spokojnie mówisz, że się z czymś nie zgadzasz, konkretnie chodzi mi o sytuacje, gdy robi coś co Ciebie czy Twoje dzieci krzywdzi (jeśli w ogóle robi coś takiego)? Jaka jest jej reakcja? Czy szanuje Twoje zdanie? Czy zaprzestaje krzywdzącego działania? Jeśli tak, to super. Masz mamę, która jest otwarta na kontakt, na dialog. Na tym można budować.
            Niestety są matki, które nadal krzywdzą, mimo ponawianej spokojnej prośby, które wiedząc co rani ich córki nadal to robią, które robią to też z wnukami. I nie chodzi mi o różnice opinii (bo każdy ma prawo do swojej), lecz o psychiczną i/lub fizyczną przemoc. Dla córek takich matek najzdrowszym rozwiązaniem może się okazać zerwanie kontaktu z matką, czasami tylko na jakiś czas, czasami już na zawsze. Zerwanie kontaktu nie oznacza wtedy walki, lecz właśnie zakończenie jej.
            Biorąc pod uwagę okoliczności, które opisałaś i to jak Ty się czułaś, gdy zerwałaś kontakt z mamą, to jest to zrozumiałe, że możesz postrzegać zerwanie kontaktu jako równoznaczne z walką, bo takie było dla Ciebie, jednak to nie znaczy, że tak jest w przypadku innych osób.
            Pozdrawiam ciepło.

  12. Pani magdo, czuje sie tak jak by pani opisała nie swoja ale moja rodzine, z popijajaca matka która zaprzeczala ze ma problem z biernym ojcem który udawał ze nic sie nie dzieje dla swietego spokoju zamiast bronic córki i prawdy, z wiecznym poczuciem winy, który ciagle byl i wpajany i w koncu ze zrozumieniem ze to nie ja jestem katem ale ofiara tej calej chorej toksycznej rodziny w której bylo mi dane sie wychowywac. Dziekyje za artykul

  13. Mój Boże,dziewczyno, ale mnie potrząsnęłaś.
    To wszystko już za Tobą,teraz idź i żyj. A jak Ci pomogą moje dobre myśli,to jestem obok.
    Całuję

  14. Piękne jest to co piszesz. Czekanie na przeprosiny za lata odpychania, wmawiania że jestem jakaś inna, wmawiania że wszystko jest w porządku, zamiatania krzywdy pod dywan (nic się nie stało itd…) Dzięki Tobie zaczynam poznawać siebie. Moje życie się zmienia, to początek. Dziękuję 🙂

  15. Dziękuję Magda. Wreszcie ktoś wytłumaczył mi słowa wróżki do której trafiłam wieki temu, będac jeszcze cielęciem we mgle, popychanym przez członków rodziny, ośmieszanym i karconym, które było przekonane że ma zajebista, pełna rodzinę. Wróżka powiedziała mi wtedy- nie bój się życia i zacznij rozpoznawać wreszcie kto jest twoim przyjacielem a kto wrogiem. Dziękuję jeszcze raz i informuję że dojrzewam do kontaktu z Toba 🙂

  16. Stanąć w prawdzie- najprawdziwszej, to odwaga. Magdo piękna istoto, piękna bo czysta….. gratuluje Ci odwagi!!!

  17. Magdo, dziękuję Ci za ten post. Piję każde słowo z niego, bo przeżywam bardzo podobne emocje teraz. I tak masz rację – koniec z amortyzowaniem! Dziękuję jeszcze raz ❤ dobrze, że jesteś ❤

    1. Proszę bardzo Basiu, cieszy moje serce, że to czym się dzielę wspiera Cię w trudnym czasie. Przytulam <3

Skomentuj renata Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

9 − sześć =