Ira Sancta

Kiedyś się jej bałam. Kiedyś od niej uciekałam, robiłam wszystko, by do niej nie doszło, a gdy doszło, to próbowałam schować ją przed całym światem i samą sobą, a gdy wylazła i było za późno, karałam się morzem poczucia winy. Teraz już bardzo rzadko to robię. Daję jej przestrzeń, gdy pojawia się we mnie i pokazuje mi moje nowe TAK, pokazuje mi nową, dopiero co świeżutko odkrytą w sobie granicę, o której istnieniu do tej pory nie wiedziałam. O czym mówię? O ira sancta – święta złość jak ja to nazywam.

Kiedy się pojawia? Kiedy czujemy się ignorowani, niesłusznie potraktowani, dominowani, zmuszani, gdy wmawia nam się coś czego nie powiedzieliśmy lub nie zrobiliśmy, gdy przerzuca się na nas nie naszą odpowiedzialność, gdy nasza wersja wydarzeń nie została wysłuchana, gdy nasze potrzeby nie są brane pod uwagę, gdy tolerancja na to, na co się do tej pory zgadzaliśmy, skończyła się. Definitywnie. Wtedy pojawia się wielkie Basta! I w tym wielkim NIE czemuś w sobie, w swoim życiu mówimy jednocześnie TAK.

Niezmiernie ważne dla odbudowania siebie i swojej autonomii jest wsłuchiwanie się właśnie w te momenty świętej złości. Ona pokazuje na co nie możemy się już zgadzać, czego nie będziemy już tolerować, co do tej pory znosiliśmy, akceptowaliśmy, racjonalizowaliśmy, usprawiedliwialiśmy w imię… no właśnie w imię czego? Warto zadać sobie to pytanie, gdy święta złość się pojawia. W imię czego to znosiłam? Czy jest to nadal aktualne? Czy to jest w ogóle moje?

Odkrywam, że im bardziej zbliżam się do siebie samej, im uczciwiej się w siebie wsłuchuję, tym na więcej spraw, na które do tej pory przymykałam oczy, na które dawałam moje mniej lub bardziej świadome przyzwolenie, nie mam już w sobie zgody. I w związku z tym, że jestem w ciągłej podroży do siebie i nie jestem chodzącym Buddą czy Jezusem, każdego dnia uczę samą siebie, cierpliwie i z wyrozumiałością, jak nie zagryzać ludzi na miejscu za ich niewiedzę o moich nowych granicach (które często sama przecież dopiero przed chwilą rozpoznałam!). I raz się złapię szybciej, a raz później. Takie życie. Jednak żadnego z tych doświadczeń nie zostawiam samemu sobie i choćby po fakcie analizuję, co mnie wzburzyło i dlaczego, co mnie wybiło z mojego środka oraz w jaki sposób, spójny ze mną, a zarazem szanujący drugą osobę (na ile się da!), mogę zakomunikować moje nowe TAK.

Poprzeczka rośnie, bo teraz kiedy jestem postrzegana poprzez to czym się dzielę, jako swego rodzaju „przewodnik” czy „nauczyciel”, pojawiają się w moim życiu ludzie, którzy oczekują ode mnie pewnego rodzaju świętości i wstrzemięźliwości. I to mogło ponownie stać się dla mnie pułapką, bo znowu robiłabym coś dla utrzymania sztucznego wizerunku. Bo przecież „uduchowionej” osobie nie wypada np. poczuć się urażonym czy dotkniętym. Bo przecież „uduchowiona” osoba jest chodzącą wyrozumiałością wobec wszystkich i wszystkiego. Niektórym się wręcz wydaje, że mogą do mnie mówić i pisać (choćby na mojej prywatnej czy firmowej ścianie na FaceBooku czy pod filmami na YouTubie) co im tylko ślina na język przyniesie, bo przecież „nie powinnam” zwrócić im uwagi, bo „powinnam” być chodzącą świętą nie-reaktywnością i z pobłażliwością traktować ich „niewinne” żarciki zabawne tylko dla nich, przycinki, złośliwości, hejty czy nie proszone opinie.

Otóż nie. To nie moje małpy i nie mój cyrk. Ja nazywam rzeczy po imieniu i jak ktoś mi pluje w twarz to nie mówię, że deszcz pada.

Nie lansuje siebie na żadnego uduchowionego nauczyciela, czy nieomylnego guru, bo to nie moja ścieżka, jedyne co mnie interesuje to być sobą prawdziwą. Za dużo życia spędziłam w klatce i nie pozwolę znowu się wepchnąć w jakieś sztywne ramki pt. „co wypada”, więc gdy ktoś mnie skubie tak, że mnie to uwiera to się o tym dowie. Oczywiście, że staram się to zrobić w kulturalny sposób, z przestrzeni serca, bo sama nie znoszę chamstwa i celowego zadawania bólu. Zawsze też staram się zatrzymać i zastanowić się nad tym, co może powodować tą drugą osobą, że tak, a nie inaczej się zachowuje. Ale to nie znaczy, że daję takiej osobie jakąś taryfę ulgową i pozwalam np. wypisywać jakieś brednie na moim profilu. Niby z jakiego powodu miałabym pozwalać odreagowywać na sobie? Żeby udowodnić, ze jestem miła i sympatyczna..? O nie, etap „grzecznej dziewczynki” mam za sobą.

Przy okazji polecam gorąco ten artykuł – Pochwała bycia nie miłym czyli 4 podstawowe błędy osób pracujących nad sobą.

No i niestety, niektórzy mają czasem reakcję na moją reakcję. Mimo, że staram się nie obrażać drugiej osoby i odpowiadać ze zrozumieniem wobec niej, po prostu deklarować mój punkt widzenia bez ataku, to jednak doznają szoku w związku z tym, że się w ogóle odezwałam, że śmiem im mówić co jest dla mnie nie ok, że jak to tak mogłam wprost.  Nie spodziewali się tego, że nie będę się patyczkować ze złośliwościami czy próbami manipulowania mnie i że nie będę im dawać wersji siebie, która im pasuje, a która miałaby ich chronić przed zajrzeniem w siebie i przyjrzeniu się swoim zachowaniom. 

Taka jestem, to jest moje prawdziwe Ja. Ekspresyjna, wrażliwa, głęboko przeżywająca, empatyczna, ale też potrafiąca warknąć i pokazać kły. (Na marginesie szpilką można połączyć dwa materiały, ale można też nią ukłuć. Proszę więc uważać do czego się mnie „używa”). Oaza spokoju to nie ja. Ja nią… bywam. Stanięcie za sobą jest dla mnie ważniejsze, niż jakakolwiek pozytywna czy negatywna etykietka, którą próbuje się mi przykleić. Są sprawy, których nie zostawię bez odzewu i koniec kropka. A po „treningu” jaki dostałam we własnym domu wykształciłam na maksa umiejętności takie jak: czytanie między wierszami, odczytywanie podtekstów, czytanie z wyrazu twarzy, postawy człowieka, z jego głosu, czytanie „w myślach”, zwęszanie na odległość półprawd, kłamstw, manipulacji, szantażu emocjonalnego, przerzucania odpowiedzialności itp. itd. (Może minęłam się z powołaniem i powinnam pracować w wywiadzie wojskowym…hmm…) I są tacy, którzy próbują mi wciskać gówienko w złotym papierku tu i tam, i zdziwieni są, że wyczuwam smród przez ów papierek i nie podoba im się, że potrafię przejrzeć ich zagrania na wylot i do tego mówić o tym wprost.

Nie mam nic przeciwko odmiennym opiniom i dyskusjom z nich wynikających, wręcz przeciwnie, bo gdy ktoś pokazuje mi swoje życie, opinie, postawy ze swojego punktu widzenia, nie narzucając mi go, zawsze to wnosi do mojego życia. Jestem od dziecka bardzo ale to bardzo ciekawska i uwielbiam patrzenie pod różnymi kątami, przyglądanie się procesom myślowym innych ludzi, przyczynom ich zachowań i przekonań. Fascynuje mnie to od kiedy pamiętam. Ale nie mam już zgody na tolerowanie wobec mnie czy wobec innych chamstwa, złośliwości, docinania, słownej przemocy, czy wcinania się tam, gdzie o opinię nikt nie prosił. Dlaczego miałabym to zostawić bez odpowiedzi? Bo nie powinno mnie to ruszać? Przecież ja nie jestem figurą z wosku, a do tego mam prawo do swojej przestrzeni – czy to będzie mój dom czy ściana na Facebooku czy kanał na Youtubie.  Uczymy innych jak nas mają traktować poprzez konkretne postawy pokazując na co się godzimy, a na co nie.

I tak, to prawda, że czasem „lepiej gówna nie dotykać, bo się człowiek pobrudzi” i wtedy najlepszą odpowiedzią jakiej możemy udzielić jest milczenie.

„Czasami milczenie stawia granice w obronie twojego głosu. Nie musisz wchodzić w interakcje z tymi, którzy nie widzą, nie słyszą i nie szanują twojego głosu. To jest ich proces, NIE TWÓJ”
Sahar Paz

Pamiętam jak na początku mojej „duchowej” drogi, gdy przerabiałam Radykalne Wybaczanie i robiłam dziennie po kilka arkuszy, mój tata powiedział coś w rodzaju „Jesteś pewna, że to co robisz jest właściwe? Kłócisz się z mama więcej niż kiedykolwiek”. Dostałam tym zdaniem jak obuchem. Zbiło mnie z tropu. No tak, przecież „powinnam” być spokojniejsza, wyrozumialsza, przebaczająca, a nie mówić bliskim czego mam dość.
I poczułam się oczywiście… winna. No ewidentnie coś jest ze mną nie tak, że robię te cholerne arkusze, a jest coraz „gorzej”. Ha! Wtedy jeszcze nie widziałam, że to była moja ira sancta, która budziła się i stawała w mojej obronie, więc poległam, zwinęłam ogon i przez następne lata robiłam wszystko co mogłam, żeby tej złości w sobie zamknąć pysk.

Doprowadziło to oczywiście do jeszcze większego stłamszenia, bo teraz już nie tylko moje otoczenie, lecz ja sama tej złości totalnie nie akceptowałam i szczerze nienawidziłam, i oskarżałam za wszystkie moje problemy w relacjach. Wtedy nie widziałam, że to z tymi relacjami było coś nie tak, że były zbudowane na chorych fundamentach, a moja złość mnie o tym informowała… Dopiero, gdy ta stłamszona złość wybuchła ze stokrotna siłą i nie miałam już gdzie jej schować, poddałam się i przestałam z nią walczyć. Dotarło do mnie, że muszę jej wysłuchać, że muszę przestać ją ignorować, nazywać demonem i potworem… Zaprowadziła mnie do dzieciństwa, do tego jak ja, jako mała dziewczynka czułam się we własnym domu. Nie co moi rodzice o mnie, o sobie i o moim dzieciństwie opowiadali. Nie co powinnam była czuć, lecz co naprawdę czułam wtedy i jak nadal się czułam w związku z tym. W stosunku do kogo? Z jakiego powodu? Musiałam tej wkurwionej Magdy w sobie wysłuchać, nie raz, nie dwa, setki razy i robię to do tej pory, zwłaszcza wtedy, gdy odkrywam nowe NIE, bo za tym kryje się jeszcze większe TAK dla mojej autonomii. Te odkrycia stają się coraz subtelniejsze, co nie znaczy, że mniej bolesne. Ale teraz mam do nich inny stosunek.

Kiedy teraz porusza mnie tzw. „pierdoła” to nie mówię już sobie, że jestem „przewrażliwiona” i „wymyślam”, lecz zwracam się ku temu co zostało poruszone i odnajduję w tym kolejną cząstkę siebie, która potrzebuje wysłuchania, przytulenia, zrozumienia, miłości.  Innymi słowy wyspecjalizowałam się w wyłapywaniu tego, co ukryte. I za każdym razem gdy wsłucham się w to „przewrażliwienie” zwracam sobie ukrytą przede mną samą cząstkę autonomii, autentyczności, siebie. Co ciekawe właśnie to wsłuchiwanie się w moją złość spowodowało, że przestałam ludzi pożerać żywcem i rzucać jadem na prawo i lewo nawet w tych, którzy ze źródłem mojej złości nie mieli nic wspólnego.
Ale! Jeżeli do kogoś moja deklaracja i szanowanie moich granic i potrzeb nie dociera i próbuje dalej mnie ustawiać i dominować, wtedy pokazuję zęby, i jak to mówią moje dzieci „wypuszczam Kali”. Taka jestem, taką siebie uczę się kochać i akceptować każdego dnia.

Paradoksalnie, mimo, że mam coraz niższą tolerancję na pewne rzeczy, którym do tej pory dawałam przyzwolenie, to jednocześnie mam coraz więcej przestrzeni na inność, na odmienny sposób życia niż mój, na inne opinie niż moja. Nie muszę się ze wszystkim zgadzać, nie musi wszystko ze mną rezonować i właśnie dzięki temu poznaję siebie jeszcze lepiej – rozpoznaję co jest „moje” a co nie i pozwalam innym rozpoznawać i trzymać się tego, co jest „ich”. Czasem niczym z ciekawością dziecka przysłuchuję się innym opiniom. Robię wielkie oczy i mówię „Poważnie??? Niesamowite!”. Wśród znajomych to już słynę z tego mojego „Poważnie???” z oczami jak pięć złotych 🙂 Dla mnie osobiście to jak odkrywanie nowego świata, nowej kultury, nowej planety, jakbym znowu była… dzieckiem. Coraz częściej łapię się na tym, że myślę „o tego nie wiedziałam, że tak też można…”.
I coraz łatwiej jest mi postawić się w sytuacji innej osoby, spojrzeć przez filtr jej doświadczeń i odczuć, co nie znaczy, że z tego zrozumienia pozwolę się komuś gnębić, źle traktować, czy pozwalać się na mnie wieszać.

W tym wszystkim prowadzi mnie moja ira sancta – święta złość. Ona jest moją strażniczką i przewodniczką. I niestety czasem gra na nerwach tym, którzy jeszcze ją trzymają
na uwięzi…

nie mozesz kontrolowac2

 

21 przemyśleń nt. „Ira Sancta

  1. Nawiązując do fragmentu o radykalnym wybaczaniu… czy to oznacza, że na obecnym poziomie świadomości nie robiłaby Pani arkuszy? PS. autor książki podobno zmarł na raka, to strasznie dziwne…

    1. Teraz robię coś innego, wtedy arkusze bardzo dużo mi uświadomiły, co się oczywiście nie podobało tym, którzy woleliby, żebym żyła po staremu.
      Nie wiem co się działo w osobistym życiu autora książki, nie znam szerszego kontekstu jego choroby.

  2. A co z odpowiedzialnością innych w sytuacji, gdy oficjalnie nie możemy już nic (i w sumie nigdy nie mogliśmy)? Chodzi mi o sytuacje typu kobieta zdradziła faceta lub facet kobietę albo np. ktoś kogoś gnębił w szkole 15 lat temu. Przecież po pierwsze wg prawa nic to nie znaczy, a już na pewno zdrada. Tak naprawdę kradzież jabłka z targu wiazałaby się z większą karą niż to, takie mam wrażenie, po drugie nawet gdyby coś się dało to po takim czasie nikogo to nie obchodzi. PS. ja akurat zdradzony nie byłem, ale byłem gnębiony przez kilka lat w szkole. To było prawie 15 lat temu. Do dziś nienawidzę kilku rówieśników a zwłaszcza jednego. Oni się teraz bawią, korzystają z życia a ja musze tkwić w tym „więzieniu”.. ale ok rozumiem przekaz tych wpisów. Pracować nad sobą, pozwolić sobie czuć itd… tylko czemu to tyle trwa? Kiedy w końcu nastąpi ten przełom, gdzie pojawi się przynajmniej neutralna energia? nawet nie musi być to radość, ale chociaż brak emocji. U mnie tak to jest, że ciągle wychodzą emocje, czuję te wszystkie ściski w brzuchu itp no i obserwuję je, 1 emocja = z kilkadziesiąt minut jej trwania, wtedy znika, a po chwili znowu jakaś emocja i znowu. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem się minimum dobrze, czasem jest brak bólu, ale tak jak napisałem trwa to chwilę i zaraz znow jakaś emocja wychodzi. Czy Pani tak miała? czy to normalne?

    1. Witaj Łukasz, im więcej razy musiałeś stłamsić naturalną reakcję, tym więcej procesowania jest teraz potrzebne. Bardzo polecam książki Petera Levine oraz Aleksandra Lowena. Oboje (podobnie, choć inaczej) opisują jak uwalniać zatrzymaną reakcję w ciele, by to co zostało wstrzymane wiele lat temu, mogło teraz popłynąć. Powodzenia

      1. Dziękuję, jednak ciężko mi pracować ze świadomością, że tamci nie odpowiedzą za to.. tak naprawdę to bardziej chcę, aby zostali ukarani niż pracować nad sobą. Nawet jak przepracuję emocje to co z tego?… w nich nie zajdzie zmiana, ich ego jak było napompowane tak pewnie do dziś jest.

        1. Rozumiem Cię Łukasz. Chęć zemsty czy ukarania jest jak najbardziej zrozumiała i na miejscu, i tak długo jak w nas jest, tak długo się z nią pracuje, uwalniając wszelskie zablokowane reakcje, które zostały w ciele zablokowane. Ważne by to robić w bezpieczny sposób (żeby nie zrobić sobie lub komuś innemu krzywdy). Gdy to zrobisz to w TOBIE zajdzie ogromna zmiana, odzyskasz części siebie, które zostały zranione, okrutnie potraktowane. To TY odzyskasz siebie. A gdy masz siebie z powrotem, życie jest zupełnie inne. Powodzenia!

  3. Jakbym o sobie czytala…dzieki za dzielenie sie soba i za wszystkie madre zdania, ktore daja mi pozwolenie na bycie soba, na energie, ktorej inni nie moga pomiescic przywolujac wciaz do porzadku, ze jestem za szybka, za malo cierpliwa, za glosna, za nerwowa… ucze sie wlasnie znow byc soba.

    A co jesli bywaly niesprawiedliwe wydarzenia z rodzicielka w roli glownej ale w pozostalym czasie i przypadkach byla bardzo kochajaca i ta milosc owocuje w moim zyciu? Tzn. zawsze byla kochajaca ale czasem nie wiedziala jak postepowac by dobrze wychowac, dodatkowo bedac pelna leku o mnie co okazywala nerwowoscia. Czy te traumy takze maja wplyw skoro milosc matki jest tak ewidentna i silna i obecna w moim zyciu?

    1. Witaj Marta, tak te traumy też mają wpływ, przyjrzyj się temu jak odbiły się na Twoim wizerunku siebie i swojej sprawczości.

  4. A jak Pani widzi kwestię obecności pornografii w małżeństwie? Gdzie się kończą granice kompromisu? Jak uszanować potrzeby seksualne mężczyzny jednocześnie nie raniąc siebie? Jak podejść do tematu oglądania porno stronprzez męża? Wyrzec się swoich uczuć na rzecz świętego spokojui poszanowania wolności męża?

    1. Zaspokajanie potrzeb seksualnych za pomocą pornografii nie jest zdrową strategią i prędzej czy później odbije się na związku. Podobnie jak w przypadku alkoholu np. uzyskiwanie rozluźnienia za jego pomocą nie jest zdrową strategią i odbija się na relacji. Dojrzałość polega na tym, by spełniać potrzeby w zdrowy, a nie niezdrowy czy raniący siebie czy innych sposób.
      Korzystanie z pornografii wskazuje na to, że dana osoba zatrzymała się w rozwoju emocjonalnym na poziomie genitaliów, instynktów, nie ewoluowała emocjonalnie dalej. Wskazuje na braki w obszarze intymności i bliskości, na brak dojrzałości emocjonalnej i samoświadomości. Jest symptomem odcięcia od samego siebie. Tolerowanie w relacji pornografii tak jak i wszelkich uzależnień ma swoje konsekwencje.
      Polecam nagranie mojego męża w tym temacie – https://www.youtube.com/watch?v=Wgg1dpVJkrI oraz nasze wspólne nagranie – https://www.youtube.com/watch?v=JtdPrvrwmvM&t=1065s

      1. Dziękuję za odpowiedź. Myślałam że zostanie bez echa. W wilnym czasie posłucham zalinkowanego materiału. Pozdrawiam.

  5. Droga Magdo! Po raz kolejny nie znajduję nic nowego na stronie – to nie jest żaden wyrzut, tylko smutno mi po prostu. Moja córka podesłała mi link do Twojego nagrania jakieś pół roku temu, bardzo mi pomogłaś Magdo. Jestem pod wrażeniem Twoich artykułów i nagrań i nie mogę się doczekać następnych, błagam o cokolwiek! Oczywiście szanuję Twoje decyzje, ale proszę o jakąkolwiek informację, czy można jeszcze liczyć na kolejne Twoje przemyślenia? Mam nadzieję, że wszystko w porządku i życzę wszelkich wspaniałości! Pozdrawiam serdecznie.
    P.S Myślę, że wiele osób czeka na Ciebie!

    1. Witaj Jolu, dziękuję za ciepłe słowa i bardzo się cieszę, że to czym się dzielę Tobie służy. Tak, będzie więcej i filmików i postów 🙂 Pozdrawiam bardzo ciepło.

  6. mi jakos utkwilo w pamieci stwierdzenie ze kazdy bez wyjatku ma prawo do wlasnej opiniii, nawet jak jest nie proszona- o czym tu piszesz- i tak sie zastanowilam nad tym. ja raczej nawet jak jest nieproszona opinia to mowie, ok, takie jest twoje zdanie, ale ja mam inne i to jest dla mnie wazniejsze.

    1. Tak, zgadzam się, każdy ma prawo do własnej opinii. A ja mam prawo ją np. wykasować, bo np. wg mnie jest krzywdząca czy złośliwa.

  7. Piękne piękne piękne!!! Czytanie emocji i praca z emocjami to już jest trudna szuka. Ale uszanowanie złości, jako pełnoprawnej emocji (tak samo ważnej jak smutek i radość, jeśli nie NAJważniejszej) – to wymaga naprawdę wielkiego szacunku do siebie. Wyzbycia się całkowicie łańcuchów uzależnień i postawienia SIEBIE na 1-szym miejscu. Dopiero potem może się zacząć praca z tą emocją – i przekuwanie jej na pozytywne dla nas i innych działanie (jak najbardziej możliwe!).

    Złość jest potężną, jeśli nie najpotężniejszą ze wszystkich emocji. Na szerokopojętym „wkurwieniu” można zbudować naprawdę piękne rzeczy. Moja przygoda z Karaibami jest tego najlepszym dowodem.

    Co nie oznacza, że ta praca kiedykolwiek się kończy – ujażmianie złości i nauka szacunku do niej trwa cały czas. Złość to taki wielki, niezwykle silny, szalony rumak, który nami będzie szarpał i nas ranił i innych przy okazji – ale jeśli nauczymy się na nim jeździć i go słuchać – zaprowadzi nas naprawdę szybko i daleko – w najpiękniejsze miejsca życia, o których nam się nawet nie śniło, że istnieją!

  8. ja pioerdziele artykul na moj obecny stan ale jaki trafny ja jestem narazie na etapie chowania w zakamarki mojej zlosci bo przeciez przechodze przemiane ale moje ostatnie wybuchy spowodowałly to ze zaczelam sie zastanawiac ze ja juz dalej nie chce chowac mojej zlosci aczkolwiek czullam sie winna

    1. „bo przecież przechodzę przemianę”… Tak, „rozwój duchowy” ma w sobie wiele pułapek 🙂 Powtórzę za Jungiem – „wolę stanowić pełnię, niż być dobra”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *