Balans

Kochani, od kilku tygodni chodzę prawie codziennie po lesie, przy którym mieszkamy i sprzątam. Syfu co nie miara. Butelki po wódce, małe, duże i malusie, puszki po piwie, słoiki, butelki plastikowe wszelkich wielkości i formatów, folie, worki po nawozach, pogubione ciuchy, kawałki styropianu, kable, porozbijane szkło, no jest tego mnóstwo. Wracam do domu prawie za każdym razem z kilkoma workami. Momentami łapie mnie wkurw, innym razem czuję smutek, rozczarowanie, a jeszcze innym zadowolenie, satysfakcję, gdy ładnie wysprzątam w danym miejscu. I tak sobie chodzę i zbieram te śmieci, a razem z nimi moje emocje. Przychodzą mi też myśli, na przykład „Dlaczego ja mam to robić?”, „Nigdy tego nie wyzbieram”, „Co za hołota”, „Znowu nasyfią”, „Oj jakbym złapała jednego z drugim!”, „Jak tak można?”, „Człowiek to najgorszy gatunek na ziemi” itd. itp. Im bardziej się w to angażuję, tym więcej śmieci widzę. Wydawało mi się wcześniej, że tu czy tam leży butelka czy puszka, a teraz trafiam na całe skupiska, a co kilka kroków a to kapsel, a to nakrętka, a to kawałek szkła. Pojawia się porównywanie i żal – „W Irlandii tak nie było, tam mogłam boso chodzić po lesie.” I fakt, tak było, tam mogłam też wejść do strumyka, a tu czuję obrzydzenie i smutek patrząc na pływające śmieci. Pojawia się też strach, obawa, że wysprzątam i wystarczy to na krótko oraz bezsilność – że to jest nie do zatrzymania, bo przecież nie dam rady wszystkich pilnować. Zauważyłam coś jeszcze, a mianowicie to, że na to jak postrzegam dwa wielkie dęby, wpłynęło to, że pod nimi leżało najwięcej śmieci. Jakby ta atmosfera syfu na nich przeszła i choć wszystko (chyba!) wokół nich wysprzątałam, to potrzebuję czasu, by zobaczyć te dęby, poczuć te dęby jako dęby… jako niewinne i piękne stworzenia, a nie przez pryzmat tego, co pod nimi leżało.

Wiecie z czym mi się to wszystko kojarzy? Z tym jak uwalniamy traumy, schematy, programy, skojarzenia. Jest tego w cholerę. I nigdy się nie kończy. Im bardziej człowiek się na to decyduje tym więcej i prawie wszędzie to widzi. I choć to nie my nabrudziliśmy, to my sprzątamy. I choć inni też tu żyją i nie sprzątają, to my jednak to robimy. Dlaczego? Bo chcemy mieć czysto, zdrowo, przyjemnie. Bo ci, którzy naśmiecili, nie posprzątają po sobie. Bo chcemy żyć w innych okolicznościach życiowych, bo pragniemy dobra, piękna.

I jest taki czas, gdy tego „sprzątania śmieci” czyli uwalniania traum jest sporo, jest taki czas, gdy naprawdę potrzebujemy się na tym skupić. Opada nam bielmo z oczu i zaczynamy widzieć prawdziwie, zaczynami widzieć nie tylko „las”, ale również „syf”, który w nim jest. Wcześniej go jakoś nie widzieliśmy, na pewno nie w takiej ilości jak teraz, a jeśli coś zauważyliśmy to znosiliśmy to, racjonalizowaliśmy, bagatelizowaliśmy, ignorowaliśmy, skupialiśmy się na tym co w nim piękne, siadaliśmy sobie pod tym drzewem, pod którym nie było syfu, przy tym kawałku strumyka, w którym nie pływał styropian, odwracaliśmy oczy od śmieci albo zamykaliśmy oczy i słuchaliśmy śpiewających ptaszków. Z czasem jednak zaczyna nam to przeszkadzać, pojawia się myśl „kiedyś wybiorę się tu z workiem na śmieci”, aż w końcu nadchodzi ten dzień, gdy bierzesz się do roboty. I oczywiście myślisz sobie, że to będzie parę worków i sprawa załatwiona 😊. Przecież mniej-więcej wiem, gdzie i ile tego jest. Idziesz więc z zapałem i werwą do „lasu” i zaczynasz zbierać najpierw te widoczne na pierwszy rzut oka „śmieci”, te rzucające się z daleka, ale po iluś workach już wiesz, że tego jest znacznie więcej i że jest też w cholerę „pochowanych”, przykrytych liśćmi, czy wbitych w ziemię. Odtąd nie możesz już tak po prostu pójść na spacer i przejść przez „las”. Widzisz go inaczej, właściwie to trudno jest Tobie się nim nacieszyć, bo świadomość „śmieci”, których nie widzisz, ale wiesz, że są, nie daje Tobie spokoju. Czasem są tak wielkie albo ciężkie, że musisz poprosić kogoś kto Tobie pomoże. Sam/sama ich nie udźwigniesz, więc musisz je zostawić i przyprowadzić kogoś, z kim to wyniesiesz. Coraz częściej dopada Cię też myśl jak zaangażować w to innych…

To „sprzątanie” jest jak najbardziej wskazane, może mieć natężone okresy, jednak dobrze jest pamiętać o jednej rzeczy – nigdy nie wysprzątasz wszystkiego. To jest po prostu niemożliwe. Zrób więc tyle ile możesz, tyle ile na dany czas jest w Tobie gotowości, chęci, sił. Tyle, by nie tracić z oczu „lasu”. Znajdź czas na to, by po prostu w nim pospacerować, nacieszyć się nim, by usiąść pod drzewem, czy przy strumyku, by zamknąć oczy i posłuchać śpiewu ptaków. Bo tak, on ma w sobie „śmieci”, ale ma też piękno, więc niech te nieskończone „śmieci” nie staną się filtrem, przez który patrzysz na „las”. Inaczej w tym „sprzątaniu” się zagubimy, zawładnie ono naszym całym życiem, będziemy wszystko pod nie podporządkowywać, a tak jak napisałam wcześniej – nigdy nie wysprzątamy do końca.

Dlatego, jeśli masz dość czytania czy słuchania treści rozwojowych, gdy Cię odrzuca na samą myśl o kolejnej książce czy kursie, gdy czujesz zmęczenie procesami – zrób sobie przerwę od tego i po prostu żyj! Idź na spacer, włącz komedię, puść muzykę i tańcz, skacz na trampolinie, idź na basen, weź kąpiel w pianie i pobaw się nią, zagraj w Makao, chińczyka czy Eurobiznes 😊, pooglądaj śmieszne memy, spotkaj się ze znajomymi, skup się na tym, co sprawia Tobie przyjemność, co sprawia, że czujesz, że żyjesz, co Cię rozwesela, ciesz się życiem, korzystaj z niego, zrób dla siebie coś co nie ma nic związanego z tzw. „rozwojem”. Nie można tylko „sprzątać”. To nie jest albo albo. To jest to i to. „Sprzątanie” i „las”. Uzdrawianie przeszłości i cieszenie się życiem tu i teraz. Wdech i wydech. Złap balans.

Ja sprzątam i… robię żyrandole z makramy 😊 Sprzątanie i kreowanie. Dla balansu 😊

Buźka Kochani 😘

2 komentarze do “Balans

  1. Droga Magdo, jesteś mi bliska chociaż nigdy Cię nie poznałam, ale Twoje słowa bardzo mnie wspierają. Dotarłam w swojej terapii do punktu, w którym widać śmieci i tylko śmieci. Całe sterty, za którymi zniknął las z całym jego pięknem… Mało tego, mam wrażenie, że nigdy go tak naprawdę nie było. Był fasadą, którą zbudowałam żeby się nie załamać. A teraz nawet nie wiem, po co miałabym pójść na kolejną sesję… Stanęłam w prawdzie i tu zostanę. Nie odzobaczę przecież tego, co zobaczyłam…

    1. Bardzo Cię rozumiem, bardzo… Pamiętam ten czas u siebie. Miałam takie „po co ja to w ogóle ruszałam… tego jest za dużo” i „wszystko to był fałsz… nie ma nic…”. Tracimy wtedy punkty odniesienia, starego życia już nie ma, a nowego nie widać, wręcz jest wątpliwość czy w ogóle jest możliwe jakieś nowe, czy w ogóle mam na to siły… Masz. I będzie nowe. Choć tego teraz nie widzisz, to robisz pod nie grunt. Porządny, prawdziwy. „Stanęłam w prawdzie”. Tak.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

dwanaście + jedenaście =