Jakiś czas temu zamieściłam na facebooku wypowiedź jednej z kobiet, która mówiła o czymś, co mi bardzo pomogło. Odezwało się kilka głosów, że temat i owszem potrzebny, ale, że styl wypowiedzi nie był w porządku. Stanęłam w obronie tej kobiety i wtedy padły słowa: „jeżeli mamy siebie wspierać tylko i wyłącznie na bazie tego, że każda z nas jest kobietą, to coś tu nie halo”. Ta uwaga mnie zatrzymała… Prawda jest taka, że sarkastyczny ton kobiety prowadzącej wykład mi samej nie odpowiadał, ale przymknęłam na to oko, bo mówiła to, co potrzebowałam usłyszeć i chciałam docenić to, że jako kobieta odważnie zabiera głos. Przełknęłam więc to, jak mówiła, bo my kobiety musimy się przecież w tym męskim świecie trzymać razem i wspierać.
Hmmm… Tylko czy tak to ma wyglądać? Będziemy sobie przyklaskiwać nasze niedojrzałe zachowania, bo jest teraz faza na siostrzeństwo? Pomyślałam o innych przykładach i poczułam jeszcze większy zgrzyt. Będziemy tolerować toksyczne zachowania, bo każda z nas ma prawo żyć tak jak chce i robić co chce? Będziemy przemilczać odreagowywanie braków z dzieciństwa, które uderzają w innych, bo niech się kobieta nacieszy, że teraz może to, czego nie mogła wtedy? Będziemy robić sobie z facetami co chcemy, bo teraz nasza kolej być górą? Hmmm… Coś tu jest chyba nie tak.
Przez miesiące obserwowałam, w realu i w internecie, czytałam komentarze, przyglądałam się temu jak zachowują się kobiety, jak traktują siebie nawzajem oraz jak traktują i co opowiadają o mężczyznach. Sprawdzałam co mi to robiło. Przyglądałam się sobie jak odnoszę się do kobiet i co o nich myślę i mówię. Zatrzymywałam się, gdy pojawiała się we mnie ocena czy zazdrość i badałam z jakich doświadczeń, przekonań, ran, to u mnie płynęło. Trafiłam też na bardzo ciekawe wypowiedzi mężczyzn, dzięki którym postawiłam się w ich butach. Konkluzja? Nie mam zgody i nie chcę przemilczać tego, gdy widzę, że to kobieta robi krzywdę – mi, innej kobiecie, dziecku czy mężczyźnie. Nie może być tak, że kobieta dostaje taryfę ulgową tylko dlatego, że jest kobietą. I mnie to też dotyczy.
Te z nas, które chcą doświadczać prawdziwego siostrzeństwa, prawdziwych, autentycznych relacji, musimy wziąć odpowiedzialność za nasze własne toksyczne, niedojrzałe, nieuświadomione zachowania wynikające z naszych mechanizmów obronnych i ran oraz braków, których doświadczyłyśmy. Musimy nauczyć się rozmawiać otwarcie, klarownie, z przestrzeni serca. Ucząc się tego popełnimy mnóstwo błędów, nie zawsze nam wyjdzie i będą tacy, którzy na naszą autentyczność i uczciwość nie będą gotowi, ale niech to nas nie zatrzymuje. Znajdźmy w sobie odwagę, by zareagować, gdy widzimy, że kobieta robi gaslighting, przekręca fakty, plotkuje, oczernia, umniejsza czy wyśmiewa inną kobietę choćby w nieuświadomiony czy zawoalowany sposób, gdy widzimy, że wykorzystuje inną kobietę czy mężczyznę. Miejmy też w sobie na tyle uważności, by rozpoznać to w sobie, jeśli to robimy i zaciekawmy się z jakiej zranionej części nas, z jakiego braku to idzie.
I miejmy dla siebie samych i dla siebie nawzajem morze cierpliwości, bo to się nie zmieni raz dwa. W końcu wyrosłyśmy w świecie, w którym od pokoleń kobieta i mężczyzna byli przedstawiani jako wrogowie, a kobieta kobiecie była niejednokrotnie… suką. I to pokutuje nadal w naszym świecie. Nasłuchałam się od kobiet o skradzionych pomysłach, o skradzionych nazwach dla swoich firm czy produktów, o braku zaufania do kobiet, o strachu, który nie pozwala mówić o marzeniach, bo co jak ona mi to zabierze albo będzie zazdrościć. Sama doświadczyłam kilkakrotnie tego, że inna kobieta zbliżyła się do mnie, a gdy dostała to, czego potrzebowała „zapominała” w czym jej pomogłam. Do tego nie mamy albo mamy bardzo mało wzorców zdrowych kobiecych wspólnot. Wiele z nas doświadczyło „żmijowatych”, manipulujących mam, ciotek czy babek, które bardziej niż mężczyźni niszczyły inne kobiety, niszczyły nas. No mamy sporo pracy do wykonania i sporo odwagi do zebrania, by stanąć pewnie w swojej kobiecości, w swojej prawdzie jako kobieta.
Ja nie jestem łatwą osobą w relacjach, dlatego, że moją nadrzędną wartością jest prawda. Do tego jestem osobą wysoko wrażliwą i czuję wszystko dużo bardziej niż inni, czuję też emocje i programy w innych ludziach, których oni nie są świadomi, a przez to zdarza się, że próbują je na mnie przerzucić. Przez większość życia kompletnie tego nie rozumiałam, nie wiedziałam, że jestem wysoko wrażliwa i nie wiedziałam co zrobić z tym, co czułam, co wyczuwałam. Teraz wiem dużo lepiej kim jestem, co czuję i teraz to komunikuję, a to jest trudne dla niektórych osób, bo nie chłonę już ich emocji, nie ulegam ich ego, więc to, co próbują mi wcisnąć pozostaje po ich stronie i powoduje, że muszą w siebie zajrzeć, a nie zawsze mają na to ochotę. Mój mąż żartuje, że ze mną w relacji się nie „śpi” 😊 Mam bardzo pojemne serce i mnóstwo empatii, ale kiedy czuję, że muszę stanąć za sobą to to robię i żadne sztuczki już na mnie nie działają. Reakcje na to są różne. Mam wrażenie, że mężczyźni szybciej honorują moje granice, natomiast kobiety… cóż kobiety wyciągają cały arsenał – zarzuty, zawstydzanie, robienie z siebie ofiary, straszenie, unikanie, nieodzywanie się. Dziś wiem, że to nie świadczy o mnie, lecz o nich. Dziś wiem, że nie widzą wtedy mnie, lecz poprzez to, że informuję o moich granicach czy zwracam im uwagę, gdy widzę krzywdzące zachowanie, reaktywuje się im coś z przeszłości. Kiedyś bardzo to przeżywałam i brałam do siebie. Teraz wiem, że czasem potrzeba dni, tygodni, czy kilku lat, by dana osoba się zreflektowała, zobaczyła jaki program się odpalił, by poczuła i zrozumiała dlaczego za sobą stanęłam i że to nie było przeciwko niej, lecz w celu zadbania o siebie.
Mam w swoim życiu i takie kobiety, które nie są gotowe na pełną autentyczność i to widzę oraz takie, które zamiast świętego spokoju wybierają prawdę i stawiają się do relacji nagie. Przy tych pierwszych uczę się cierpliwości i akceptacji tego, że nie każdy człowiek musi chcieć tego samego co ja i w tym samym czasie, z tymi drugimi przeżywam czasem bardzo trudne momenty, ale doświadczam z nimi czystego połączenia serc i Dusz, doświadczam głębokiego widzenia siebie nawzajem w nagiej prawdzie. Co ciekawe, to, że dana kobieta siedzi w tzw. rozwoju nie jest żadnym gwarantem tego, że nie przejawia już krzywdzących zachowań. Nie wiem czy to w ogóle jest możliwe. Im dłużej jestem w swojej podróży tym więcej kolejnych subtelności odkrywam w sobie samej. Myślę, że o coś innego tu chodzi, a mianowicie o to, czy niezależnie od tego, ile już jesteśmy na tych swoich ścieżkach samopoznania, czy potrafimy zrobić w sobie miejsce, gdy druga kobieta mówi „to co zrobiłaś zabolało mnie”. Czy zatrzymamy się? Czy usłyszymy ją? I odwrotnie, gdy to ona zadaje ból albo czujemy zgrzyt, czy machniemy ręką i udamy, że nic się nie stało, czy jednak zbierzemy w sobie odwagę i skomunikujemy to? Bo to każda z nas jest odpowiedzialna za każdy nie wyrażony zgrzyt. A gdy takich zgrzytów się zbierze, relacja zaczyna się zatruwać, a serce zamykać.
Powstaje coraz więcej kręgów, grup, wspólnot i super, niech ich będzie jak najwięcej. Będąc jeszcze w Irlandii należałam do jednej z nich. Tak się złożyło, że z bólem serca patrzyłam na to jak kobieta, która jest dla mnie duchową siostrą, została okrutnie potraktowana przez kobietę, z którą ten krąg założyła. Było to dla mnie ogromne wyzwanie, by trzymać przestrzeń na jej ból i jednocześnie nie odrzucić w sercu tej drugiej kobiety. Postawa mojej duchowej siostry wywoływała we mnie łzy wzruszenia. Była tak prawdziwa w przeżywaniu tego, co się działo. Zrobiła miejsce na wkurw, poczucie niesprawiedliwości, żal, smutek, na nazwanie po imieniu tego co jej zrobiono i jednocześnie pozwalała sobie czuć ogromną wdzięczność za to, co ta kobieta wniosła w jej życie. Pamiętam jak na kolejnym kręgu, który prowadziła już sama, podzieliła się z nami przepiękną, dotykającą serce piosenką, mówiąc, że otrzymała tę piosenkę właśnie od tamtej kobiety. Pragnęła w ten sposób uhonorować to, co obecność w jej życiu tamtej kobiety wniosła do tego obecnego kręgu. Poruszyło mnie to do łez…
To doświadczenie pokazało mi między innymi dwie rzeczy. Po pierwsze, że to od nas zależy co zrobimy z tym, co się nam wydarza i czy zachowanie drugiej osoby wymusi na nas zamknięcie serca na nią, a po drugie, że nawet w tak pięknej przestrzeni jak kobiecy krąg może być obecna zazdrość, konkurencja w białych rękawiczkach, umniejszanie, podkradanie i kopiowanie pomysłów. Bo nie wystarczy zwołać kręgu, nie wystarczy stworzyć wspólnoty, trzeba umieć rozmawiać o tym co boli, co przeszkadza, co wkurwia, co smuci, nazywać rzeczy tym, czym są. A żeby komunikować i to autentycznie, z przestrzeni serca, trzeba być w kontakcie ze sobą, ze swoimi zranieniami i wynikającymi z tego projekcjami, trzeba być w kontakcie z własnymi wartościami i potrzebami, i komunikować o nich, a z kolei żeby to było możliwe trzeba postawić jako priorytet swoją własną, głęboką, nieustająco ewoluującą relację wewnętrzną ze sobą samą.
Nie wiem jak Wy, ale ja nie potrzebuję towarzystwa wzajemnej adoracji. Nie kupuję haseł o wzajemnym wspieraniu się kobiet tylko dlatego, bo to ładnie brzmi, albo dlatego, że jest teraz taki trend. Prawdziwa wspólnota, prawdziwe siostrzeństwo to według mnie codzienna indywidualna i wspólna praca. To gotowość do podejmowania trudnych rozmów, to otwartość na percepcję i ból drugiej kobiety, to szacunek wobec drugiej kobiety i tego, co wnosi, to odwaga, by zwrócić jej uwagę, gdy świadomie bądź nieświadomie robi mi czy komuś innemu przykrość czy krzywdę, to odwaga, by przeprosić, gdy tak mi podpowiada sumienie. Może innym kobietom wystarczy pomykanie w spódnicach i mówienie sobie miłych słów. Mi nie. Dla mnie cegiełkami, które budują prawdziwe relacje są autentyczność, wewnętrzna uczciwość, spójność słów i czynów, uzdrawianie własnych ran, a wszystko po to, by nie projektować mojej nieświadomości na moje siostry. Do tego niezbędna jest przestrzeń w relacji na wyrażenie tego, co czuję i wyczuwam, i taką przestrzeń daję też innym. Czy to jest łatwe? Nie, to jest cholernie trudne, momentami mega bolesne. Niejednokrotnie miałam poczucie, że umieram, bo umierał we mnie stary program, stary wzorzec relacji, ale tak jak napisałam, moją nadrzędną wartością jest prawda i ja sama jak i osoby, które wchodzą ze mną w relację muszą się z tym liczyć.
W każdym związku, rodzinie, wspólnocie czy przyjaźni, konflikty i tarcia będą, nie unikniemy tego. Każda z nas, która tworzy jakąś relację czy grupę wnosi do niej siebie, swoją podświadomość, swoje nieuzdrowione i nieuświadomione traumy jak i traumy rodowe. Do tego każda z nas jest wyjątkowa i nosi w sobie esencję, która potrzebuje się w unikatowy, jedyny w swoim rodzaju sposób, przejawić. Jeśli nie będziemy na bieżąco sprawdzać naszych nieświadomych projekcji i mechanizmów obronnych, jeśli nie będziemy na bieżąco komunikować się ze sobą i z innymi, to odtworzymy to, co już znamy – dysfunkcyjne relacje.
Miałam ogromne szczęście w życiu, bo trafiłam na kobiety mentorki, które nie ulegały mojemu ego, a jednocześnie miały nieoceniającą przestrzeń na moją percepcję, na mój ból i bardzo, ale to bardzo we mnie wierzyły i widziały we mnie moc, zanim ja ją w sobie poczułam. Niejednokrotnie usłyszałam od nich słowa, które były wyzwaniem dla mojej starej wersji mnie, które przywoływały mnie do porządku, które wołały do prawdy, do serca. Moje ego wiele razy chciało zdezerterować, odciąć się. Wkurzałam się na nie, oceniałam je, odrzucałam. A gdy kurz emocji opadał, gdy zaczynałam widzieć to, czego moja głowa nie chciała widzieć, gdy do głosu dopuszczałam serce… wtedy to, co na nie projektowałam, wtedy program, z którego działałam, puszczał i robiło mi się do nich w sercu bliżej niż kiedykolwiek. Wielokrotnie zanosiłam się od płaczu z wdzięczności za tak mądre, osadzone w sobie kobiety. Ten świat potrzebuje takich kobiet. Kobiet, przy których dojrzewamy w swojej własnej wewnętrznej mądrości.
My kobiety musimy też szczególnie wziąć odpowiedzialność za naszą wypartą, nieucieleśnioną jeszcze moc. Inaczej nasze nieprzejawione ja prowadzi do zazdrości i narcyzmu, które objawiają się pasywną agresją, umniejszaniem innych kobiet, wynoszeniem się ponad inne kobiety, zawoalowanym porównywaniem, podkładaniem kłód pod nogi, mówieniem ciągle o sobie i swoich zasługach, tak by inna kobieta poczuła się gorsza, zawstydzaniem, brakiem szacunku wobec tych, które były przed nami, a z których czerpiemy, przywłaszczaniem pomysłów, zasobów innej kobiety, konkurowaniem, plotkowaniem, zabieraniem innej kobiecie stanowiska czy nawet mężczyzny. Jeśli myślisz sobie „Ja tak nie robię” sprawdź jeszcze raz. Naprawdę zachęcam do zajrzenia głębiej. To żaden wstyd i żadna ujma. Nie masz tego robić po to, żeby się biczować, ani po to, żeby siebie za to karcić, lecz po to, by sprawdzić, do której wypartej, pominiętej, nieprzejawionej części Ciebie to Cię prowadzi. Która część Ciebie to jest, w co ona wierzy, czego jej nie było wolno, co nauczono ją myśleć o niej samej i o innych kobietach? Ja się ostatnio złapałam na tym, że widząc zdjęcie kobiety po botoksie ust, prawie parsknęłam śmiechem, ale kiedy popatrzyłam głębiej w oczy tej dziewczyny na zdjęciu pomyślałam, że nie znam jej historii, nie wiem jakie są jej wartości, nie wiem, dlaczego to zrobiła, więc nie chcę jej oceniać. Ale musiałam się zatrzymać, ocena poleciała z automatu.
Kiedy mamy wypartą moc, kiedy mamy wypartą naszą unikatową Naturę, to nie umiemy siebie docenić i nie czujemy tego, co wnosimy. Nie jesteśmy wtedy ani świadome tego, z czym przyszłyśmy, ani nie mamy ponazywanych konkretnych jakości, które powodują, że jesteśmy tym, kim jesteśmy. Nie widzimy jak wartościowe i do czego potrzebne te jakości są. Niestety, od dziecka wymaga się od nas byśmy były kimś innym, byśmy były jak siostra, brat, kuzynka czy córka sąsiadki. Do tego, jeśli przejawiałyśmy aspekty, które mama czy tata musieli w sobie wyprzeć, bo z kolei ich rodzicom one nie odpowiadały, to nie miałyśmy przestrzeni na rozwijanie ich, na ucieleśnienie ich przez bycie i działanie. I to w nas siedzi i fermentuje, bo ta moc, ta prawdziwa Natura, którą nauczyłyśmy się tłamsić musi się jakoś przejawić – jeśli nie może otwarcie i w pozytywie, to zrobi to w ukryty sposób, w negatywie. Gdy nie zdajemy sobie z tego sprawy możemy niechcąco inną kobietę skrzywdzić. Do tego dochodzi pewna pułapka w rozwoju, bo na przykład mentalnie wiemy, że przyszłyśmy z jakimiś jakościami, ktoś inny pomógł nam je uświadomić lub my same nazwałyśmy je dla siebie, ale nie ucieleśniamy ich jeszcze. I wtedy będziemy uderzać w tych, którzy tym żyją.
Jeśli kobieta wyśmiewa inną kobietę, umniejsza ją, jeśli jej pomysły przedstawia jako swoje, jeśli korzysta z tego, co inna stworzyła i przemilcza jej autorstwo czy wkład, jeśli zabiera coś co jest innej kobiety, albo chciałaby jej to zabrać, to świadczy to o tym, że nie jest jeszcze w pełni świadoma swojej prawdziwej wartości, swojej mocy i nie ucieleśnia, czyli nie przejawia poprzez konkretne bycie i działanie swojej unikalnej esencji i tego, co ta esencja pragnie wnieść do tego świata. W coś nadal taka kobieta wierzy, na swój własny temat, na temat swojego Jestestwa, na temat kobiet, na temat życia, że przejawia się to chęcią zdegradowania innej kobiety czy zagarnięcia tego, co ona ma. Jeśli to w sobie rozpoznajesz, proszę nie krytykuj się za to. Ja jeszcze nie spotkałam kobiety, która tak nie ma lub nie miała. Jesteśmy w tym wszystkie razem. Oddychaj w to, zrób w sobie miejsce na to i pozwól, by zostało Tobie pokazane z jakiej nieuświadomionej części to płynie, w co ona wierzy, czego pragnie, czego jeszcze nie przejawia w działaniu? Obejmij ją z miłością i pomyśl o konkretnych zachowaniach, przez które możesz zacząć jej doświadczać.
Co by było możliwe, gdyby każda z nas wzięła odpowiedzialność za rozpoznanie i życie ze swojej prawdziwej Natury, ze swojej unikatowej esencji? Czy musiałybyśmy nadal umierać z zazdrości, kopiować inne kobiety, bać się siebie nawzajem, bać się sukcesów innych kobiet? Myślę, że wtedy mogłybyśmy kolektywnie odetchnąć ze spokojem i prawdziwie szanować, honorować, wspierać inne kobiety i współpracować z nimi. U mnie to jest tak, że jak przychodzi czas na zintegrowanie jakiejś część mnie samej, którą musiałam wystawić za drzwi jako dziecko, to pojawia mi się kobieta, która działa mi na nerwy, bo nieświadomie czegoś jej zazdroszczę. Czuję wtedy to skręcające uczucie w żołądku i wściekam się, gdy wszechświat zewsząd mi ją przysyła. Ale jednocześnie wiem, że coś jest na rzeczy, że woła przez to jakaś nieucieleśniona, nieprzejawiona część mnie, która tak samo drażniła moich bliskich, jak teraz ta kobieta drażni mnie… Więc zaglądam, tak głęboko i tak długo, aż przychodzi taki dzień, gdy widzę tą zagubioną część mnie, gdy robię na nią miejsce w sobie, gdy mówię jej wielkie TAK i wtedy, gdy patrzę na tamtą kobietę… czuję ogromne wzruszenie i wdzięczność… to jest taki moment sacrum… czas się zatrzymuje, a ja patrzę na nią sercem i czuję dumę, bo widzę przed sobą odważną kobietę, która przejawia swoją esencję w tym świecie.
Jesteśmy dla siebie lustrami. Myślę, że teraz, bardziej niż kiedykolwiek istotne jest to, by jako priorytet postawić odkrycie siebie w tych lustrach, odkrycie tych części swojego prawdziwego ja, które dotąd były na wygnaniu. Gdy wracają do wewnętrznego domu, gdy zaczynamy je przejawiać w świecie, to przestajemy konkurować z innymi kobietami. Zamiast tego pojawia się zachwyt nad nimi i zaczynają nas inspirować. Ale nie tak mentalnie, czujesz to wtedy całym ciałem, całym swoim Jestestwem… Czujesz, że ona jest Tobą, a Ty jesteś nią… Ostatnio oglądałam film, w którym była kobieta o wielkim brzuchu, piersiach, udach, pupie, ubrana w czarną, zwinną, koronkową, zmysłową koszulkę. Jej ciało było pełne gracji, a ona emanowała taką lekkością bycia… Taka radość z bycia w tym ciele! Nie mogłam się na nią napatrzeć… Była piękna… Chodząca Żeńskość zakochana w sobie… Kiedyś bym ją i jej wygląd oceniła. Moja reakcją na nią zaskoczyła mnie, a jednocześnie uświadomiła mi, ile mam w sobie już zgody na inność drugiej kobiety, bo mam w sobie zgodę na bycie inną, na bycie po swojemu.
Dla mnie kluczowe w tym wszystkim było odbudowanie relacji z moim dzieckiem wewnętrznym. Pielęgnuję tę relację każdego dnia. Bo im bliżej jesteśmy tego dziecka w sobie, które jest naszym żeńskim aspektem, tym łatwiej jest nam honorować je w innych. I to musi być w takiej kolejności – najpierw moje dziecko wewnętrzne, najpierw moje wnętrze, najpierw moje ciało. Wtedy kończy się wewnętrzna konkurencja, wtedy to dziecko nie musi czekać w kolejce, nie musi patrzeć na to jak zaspakajamy w pierwszej kolejności czyjeś potrzeby. Gdy ono wie, że jest dla nas najważniejsze, gdy wie, że zawsze za nim staniemy, otwiera drzwi do Duszy, do naszej unikatowej esencji. Bo tylko, gdy jesteśmy gotowe postawić Ją jako priorytet, Ona może się w całej krasie przez nas przejawić. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że jedyne co tak naprawdę do Ciebie należy i jedyne czego nikt nie może Ci zabrać ani podrobić, to właśnie Twoja własna unikatowa esencja. Wtedy czujesz, że jesteś bezpieczna, że jesteś w domu, i wtedy możesz prawdziwie zachwycać się różnorodnością istot na tym świecie. Tego nam wszystkim kobietom z całego serca życzę.
💗
W oceanie wartościowej treści, najbardziej uderzyło mnie zdanie „Ja nie jestem łatwą osobą w relacjach, dlatego, że moją nadrzędną wartością jest prawda.”. Jest mi to bardzo bliskie, taka motywacja, siła napędowa i zarazem cel. Pragnienie prawdy, dążenie do niej jest kluczowe. Po upadku spowodowanym własną niedojrzałością (dojrzałość zdobywamy przecież całe życie) pozwala opamiętać się, wziąć odpowiedzialność, wyciągnąć wnioski i z większą świadomością pójść dalej.
A propos snów, bo wspomniałaś o nich, odpowiadając na jeden z komentarzy, kiedy dotarłam do swojego wewnętrznego dziecka, gdy dotknęłam go w sobie, w nocy miałam piękny, symboliczny sen, który potwierdził to odczucie, doświadczenie. Przejście z poziomu myślenia na poziom doświadczenia, to spore osiągnięcie. Mam zamiar trzymać się tej drogi, zauważam zmiany.
Dziękuję za to, czym się dzielisz 🙂
Ewa
Ewa wspaniale! Tak, przejście z myślenia na doświadczenie to przełom. Gratuluję <3
I dziękuję za zrozumienie <3
Kochana Kobieto Magdaleno!! takiego długiego bloga a zwłaszcza naszpikowanego tak cennym dla mnie materiałem dawno juz nie czytalam. Pozwolę Sobie napisać Kocham Cię… bo większość ze mną rezonuje… udostepnilam kobietom ktore kocham i tym ktore potrzebuja jeszcze zadbac o Siebie. Jak ciezka harowka to jest wie kazda z Nas ktora wraca do Siebie… zaswiecilas mi swiatelko nadziei na dalszej wyboistej ale jakze cudownej drodze do Wewnetrznego Domku… Bardzo bardzo serdecznie dziękuję za tak cudownie napisanego bloga i wcale nie jest to „podlizywanie” sie jak nieraz to robilam ale Prawda. Cieszę się że Jesteś a teraz dobrze ze w naszym kraju. Buziaki…. Doris…
Doris Kochana, dokładnie, każda z nas, która zdecydowała się na powrót do wewnętrznego domu to wie jaki to wysiłek i jednocześnie jak bardzo wart poniesienia. Cieszę się bardzo, że ten wpis jest dla Ciebie wartościowy i wspierający. Wzruszyły mnie Twoje słowa o miłości do kobiet w Twoim życiu. Jak bardzo jest ona potrzebna! Ta prawdziwa siostrzana miłość. Dziękuję bardzo za ciepłe słowa i za Ciebie Kocham Cię Słońce
Czy kobiety, które strajkują, to bardziej ofiary czy ich przeciwieństwa? Czy nie jest tak, że nieofiary po prostu weszlyby w google, znalazlyby klinike w Niemczech, szybka pozyczka lub oszczednosci, przeprowadzenie zabiegu i powrot do domu? wybaczcie panie to ze zbytnio upraszczam ale nie wiem po co te protesty. Zawsze wydawalo mi sie, że ludzie pewni siebie nie potrzebuja uznania homofobow lub przeciwnikow aborcji, gdyż swoja pewnoscia siebie unikaja sytuacji w ktorych ktos mialby ich skrzywdzic, obrazic, ograniczyc itp. Nie rozumiem dlaczego kobiety strajkujace, nie odpuszczaja.
Zapraszam Cię do wsłuchania się w te pytania, do stanięcia w butach tych kobiet, które protestują, do poczucia ich sercem, ciałem, emocjami. W ten sposób dowiesz się czegoś nie tylko o tych kobietach, ale przede wszystkim o sobie, z czymś Cię to skontaktuje.
Proszę o napisanie, którą opcje pani stosuje w pracy nad swoimi emocjami?
a) procesuje pani emocję tylko wtedy, gdy emocja sama wychodzi lub trigger.
b) przyspiesza pani proces, np. prowokujac podświadomość lub triggery, do wypuszczenia emocji.
c) inna opcja
I to i to (a i b), z tym, że nie nazwałabym tego prowokowaniem podświadomości, lecz zatrzymaniem się, by usłyszeć co podświadomość chce uwolnić. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli podświadomość „czuje”, że nie jesteśmy na coś gotowi, to nie wpuści nas tam, więc żadne prowokowanie nic nie da. Innymi słowy, w przypadku tego drugiego, robię czułą przestrzeń w sobie, by to, na co jest gotowość w danym momencie, mogło wypłynąć. Bardzo ważne w moim osobistym procesie są sny, które są bezpośrednim przekazem z podświadomości.
Piękne. Dziękuję 🙂
Proszę bardzo
Witam. Dała mi Pani choć trochę nadzieji, że nie jestem „tą złą, atakującą” co od jakiegoś czasu wmawiają mi kobiety z mojego otoczenia, matka, siostry, koleżanki. Szukałam odpowiedzi, myślałam co robię źle, gdzie atakuję, co mam zmienić. Też jestem wysoce wrażliwa, empatyczna. Tak jak Pani wyczuwam emocje, manipulacje. I nie umiałam zrozumieć tej lekcji. Po latach zmagania się z nerwicą, atakami paniki, depresją dziś twardo stoję na ziemi. Granice mam mocne. Mam zrozumienie dla zachowań innych ludzi, ale nie pozwalam wchodzić sobie na głowę. Mówię prosto co myślę. A najdziwniejsze, że z jednej strony jestem ta „wredna, zła, najmądrzejsza” , a za chwilę te same osoby właśnie do mnie przychodzą po pomoc, po poradę. Jestem tym zmęczona. Od kobiet, matki, siostry, koleżanki usłyszałam że mnie nienawidzą. Ciotki obarczały mnie poczuciem winy. A ja nadal żyję po swojemu, łamię schematy. Może tego nie mogą mi kobiety wybaczyć. Że „mi wolno” , a One nie mają odwagi sięgnąć po wolność i szczęście. Podziwiam Pani odwagę jeśli chodzi o zmianę miejsca zamieszkania (oglądałam filmiki na YouTube). Mi w tej dziedzinie odwagi brak. Pozdrawiam serdecznie i życzę dużo radości.
Tak, kobiety, które nadal nie żyją ze swojej mocy często próbują te wyzwolone tłamsić, zawstydzać, urabiać. Rób swoje Kochana 🙂