Kochani, w tym całym szaleństwie, gdy oprócz wojny na Ukrainie wokół nas huczy burza informacyjna, znajdujcie swoje sposoby ukorzeniania się w sobie i swoim wewnętrznym spokoju. Głowa będzie chciała to ogarnąć, będzie chłonęła kolejne i kolejne niekończące się bity informacji, będzie szukała potwierdzenia dla swoich przekonań, a wręcz może chcieć wymuszać na innych przyjęcie takiego samego punktu widzenia. Dlaczego? Bo to daje iluzję bezpieczeństwa. „Uff! Nie tylko ja tak myślę! Oni też myślą tak jak ja, więc jestem bezpieczna/y, nie zwariowałam/em”.
Niestety jest w tym niebezpieczeństwo, bo gdy głowa znajduje sojuszników, to może się tak zdarzyć, że zamyka serce na tych myślących inaczej… Uważajmy Kochani. Toczy się właśnie walka na wielu poziomach, w wielu obszarach, walka, która wprowadza podziały, która wprowadza obraźliwe epitety, wyśmiewanie, ocenianie, wykluczanie, która zasiewa w nas wątpliwości wobec działań, które podejmujemy. I tak wiem, jesteśmy tym zmęczeni. Ostatnie lata dały nam w kość. Ale wiesz co? Twój DUCH jest mocarniejszy. Twoje SERCE jest mocarniejsze. Dlatego sprawdzajmy sercem – czy to co mówię lub robię wprowadza podział, ocenę, pogardę czy otwiera przestrzeń na komunikację, zrozumienie, empatię, szacunek dla inności.
Mnie osobiście zaskoczyło to, ile razy w ciągu ostatnich dni zauważyłam co wyprawia moja głowa, która z reakcji na czyjeś słowa czy zachowanie oceniała i wstawiała daną osobę w szufladki jednocześnie zamykając na nią serce. Jak bardzo ta głowa chciała, by wszyscy, a przynajmniej znacząca większość myślała tak jak ja, bo to będzie znaczyło… że się nie mylę… bo przecież jeśli tylko ja myślę tak jak ja myślę, to widocznie się mylę… a poza tym, jeśli tylko ja tak myślę, no to mam przerąbane, to to już jest koniec, zagłada… to… to ja nie chcę tu być.
Zamiast oceniać siebie za te myśli czy udawać, że ich nie mam, pozwoliłam sobie poczuć co mi robią, co mi robi to, że te osoby myślą inaczej i są tak w tym uparte, tak nieugięte, tak obojętne na to, co ja myślę. I wyszły ze mnie słowa do nich: „jestem rozczarowana Waszą postawą”. Powiedziałam je na głos. I wtedy zobaczyłam do kogo wcześniej to jest…
Zobaczyłam siebie prowokowaną przez pijaną mamę. Mamę, która chodziła jak nabuzowana tykająca bomba. Przypomniało mi się konkretne zdarzenie, gdy mój tata i brat ignorowali ją, więc szukała zaczepki u mnie kąsając jadem celnie i boleśnie. Nie wytrzymałam. Nie wytrzymałam tego ostrzału i nie wytrzymałam tego, że mężczyźni nie reagowali, że jej nie powstrzymywali. Skumulowały się we mnie te wszystkie razy, gdy jako dziecko nie zostałam przed jej atakami obroniona. Teraz byłam jej wzrostu i teraz mi za to zapłaci. Ruszyłam na nią z rękami. Miałam ochotę ją pobić. Wtedy tata i brat podnieśli się z foteli i zaczęli mnie odciągać. Pamiętam z tego tylko „uspokój się, przestań, ona jest chora” i dojmujące poczucie, że to jednak ze mną jest problem, to ja jestem nienormalna, bo rzucam się na kogoś kto jest jaki jest, a ja mam z tym problem.
Zabrakło sojusznika. Choćby jednej osoby, która by powiedziała, że mnie rozumie, która by powiedziała, że to nie jest OK rzucać się na kogoś, ale że mnie rozumie. Kogoś kto by powiedział do mojej matki, że ma się ode mnie odczepić, że to, co robi to psychiczne znęcanie się nad własnym dzieckiem. Kogoś kto by za mną stanął, kto by mnie poparł. Dorosłego, który by zmienił tę chorą sytuację, a nie na nią przyzwalał czy wręcz wystawiał mnie jak bufor, by sobie spokojnie TV pooglądać. Zamknęłam oczy i wprowadziłam tam, do tej sceny z przeszłości, siebie z dziś i wszystkie osoby, które przyszły mi na myśl, a które wniosłyby to poparcie dla tamtej mnie. Poczułam się obroniona. Poczułam się bezpieczna. Pojawił się głęboki, pełen ulgi oddech… Poczułam jak moje ciało puszcza, jak bardzo stara rana wypełnia się ukojeniem i spokojem… Jak miejsce mroku, zimna, czerni zamienia się w pełen słońca odradzający się wiosną las…
Ta scena wracała do mnie kilkakrotnie wcześniej, już kiedyś z nią „pracowałam”, ale nigdy dotąd nie miałam takiego cielesnego dostępu do niej. Dopiero teraz, gdy doświadczyłam tego, że pewne osoby, na które liczyłam, rozczarowały mnie swoją postawą, dostałam czuciowy, w ciele, dostęp do tamtych odczuć. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak głębokiego zawodu i toksycznego wstydu wtedy doświadczyłam i jak bardzo samotna się czułam.
Wszystko prowadzi nas do siebie samych. Nawet, a szczególnie, wojna i burza informacyjna z nią związana. Czy każdy się nad tym zatrzyma? Czy każdy zajrzy w głąb siebie? Nie. Ale ja się nad tym zatrzymuję. To mój sposób na odzyskanie wewnętrznego spokoju i pokoju. Dopóki coś mną targa, ani medytacje, ani modlitwy, ani nawet natura na mnie nie działają. Niejednokrotnie jest tak, że idąc do lasu muszę najpierw wyrzucić z siebie to, co woła o udrożnienie i dopiero wtedy jestem w stanie chłonąć naturę i karmić się nią.
Jestem dziś sobie niezmiernie wdzięczna za ten mój sposób wsłuchiwania się w siebie. Jestem dziś sobie niezmiernie wdzięczna za to, że praktykowałam go nieustannie przez wiele ostatnich lat. Nie chcę nawet myśleć o tym, co by było, gdybym go teraz nie miała. A Ty możesz mieć inny sposób, TWÓJ, taki który dla Ciebie działa, taki który Ciebie ukorzenia w sobie, który prowadzi Cię do Twojego wewnętrznego spokoju i pokoju. Korzystaj z niego, szczególnie teraz. Niech Cię wspiera, niech pomaga Tobie nie tylko radzić sobie, ale wręcz wzrastać na tym, co się dzieje.
❤
Pani Magdaleno, czy można prosić gdzie tkwi bład? albo jak to u Pani było na początku? Ja w pełni rozumiem ten cały proces, podam przykład. Moja mama z rok temu pojechała poraz pierwszy do Niemiec w celach zarobkowych, jechała z obcymi jakimś busem, pojawily sie we mnie nie pamietam już czy jedna czy kilka emocji, ale na pewno taki silny strach, bo Niemcy, bo nie wiadomo, bo jedzie noca, nie wiadomo czy to bezpieczne, czy jej nie wywiozą gdzieś. Usiadłem na fotel i pozwoliłem to sobie czuć. Czasem cialo potrzebuje wykonać jakieś ruchy, w tym przypadku nie czułem takiej potrzeby, po prostu siedziałem z tym, świadomie doswiadczajac tego wszystkiego. Emocje opadły i zniknęły, myśle że cały proces uwolnienia trwał min. kilkadziesiąt minut, więc jak Pani widzi rozumiem o co tu chodzi i jestem bardzo wdzięczny „życiu”, że mi podesłało ta wiedzę. Ale co z tego, skoro JA CHCĘ TRAUM, a one nie wyłażą! Noszę w sobie mnóstwo stłumionych emocji, ale jak na złość moje wnętrze nie wywala ich albo wywala ale tak jak w przypadku wyjazdu mamy, czyli za pomoca triggera (podróż). A ja chcę już !!!! chcę jak ci wszyscy co mówia w necie o tym. Mam wrażenie, że u nich cały czas leca fale emocji, czyli mowiac inaczej cały czas maja okazję do uwolnień a ja nie i nie piszę tego jakoś źle tylko po prostu ciężkie emocje zbyt rzadko wyłażą. Ostatnio wyszły emocje strachu o finanse i przyszłość, ale znowu wskutek triggera bardziej niż ot tak. Już mam dosyć :/ chcę pracować a nie ma z czym za bardzo…
Dziękuję za pytanie i gratuluję zatrzymania się przy triggerze wywołanym podróżą mamy.
W odpowiedzi na pytanie – proszę sobie wyobrazić dziecko, które doświadczyło mnóstwo traum i które, by sobie z nimi poradzić „odcięło” się od nich. Obiecało sobie, że nigdy więcej tam nie wróci, bo to za bardzo bolało. To na ile się odcięło jest zależne od tego jak trudne było to, czego doświadczało oraz jakim dzieckiem z natury było. I teraz przychodzi ktoś do niego, kto wymaga od niego odblokowania czucia, kto mówi do niego z niecierpliwością „W tej chwili masz to puścić! Ale to już! I to to najtrudniejsze. Popatrz na innych. Zobacz jak im idzie. A ty co?”
Jak myślisz, jak ono się wtedy czuje..?
A teraz proszę sobie wyobrazić sobie to samo dziecko i zauważyć, że mimo, że ono obiecało sobie nie wracać do traum, to od czasu do czasu coś popuszcza, bo tego jest tak dużo, że ono nie może wszystkiego przypilnować. I gdy coś popuszcza (poprzez trigger) to pojawia się wtedy ktoś kto mówi do niego z czułością i cierpliwością „Jestem tu, razem z Tobą. Jesteś bezpieczny. Wtedy nie, teraz tak. Pomogę Tobie. Pokażę Tobie co można z tym robić”.
W którym przypadku dziecko wewnętrzne nabiera zaufania?
W którym przypadku dziecko wewnętrzne będzie chciało „współpracować”?
W którym przypadku czuje się widziane, a w którym ma być produktywne i dostarczać i to na zawołanie?
Triggery to wg mnie takie okruszki chleba pozostawione na leśnej ścieżce. Niby takie nic nie znaczące, drobne, mało ich, a jednak prowadzą stopniowo, powoli do chatki Baby Jagi… czyli do naszej przerażającej nieświadomości, tam gdzie wszystkie traumy i strachy są pochowane głęboko W CIELE.
Zachęcam, by „ćwiczyć” to bycie z emocjami i odczuciami poprzez triggery. To przygotuje na to, co przyjdzie potem czuć, by to uwolnić. Ale by to uwolnić ciało, czyli to nasze dziecko wewnętrzne, musi czuć, że ma sojusznika.
Powodzenia!