Dałam się podejść. I tak naprawdę nie tej osobie, a moim własnym brakom, lękom, nieświadomości, bo ta osoba mogłaby robić nie wiem co i tak nic by nie wskórała, gdyby nie było we mnie czegoś co z prowokacją wchodziło w rezonans.
Zgliszcza, do których to JA doprowadzałam, bo dawałam się sprowokować.
A tym bardziej, że jest pod moją kontrolą.
Wręcz odwrotnie, byłam wystawiana niczym tarcza, bufor, wał ochronny przed dziką, spiętrzoną, szalejącą energią. I ten wał pod wpływem naporu w końcu wysadzało…
Totalnie nie znałam na przykład opcji pod tytułem – odwrócić się na pięcie i wyjść.
Ja to brałam DO siebie.
Nie wiedziałam, że jeśli to zostawię, to to się dla mnie dobrze skończy, że WŁAŚNIE DLATEGO, że to zostawię, to to się dla mnie dobrze skończy.
Męskiego JA SIĘ TYM ZAJMĘ.
krzyczeć…
Mogę stanąć z boku, popatrzeć trzeźwym okiem, wziąć oddech i odwracając się na pięcie iść do swojego życia.
ON – Bóg, Życie, Niewidzialny, Tata przez wielkie T.
Kiedyś myślałam, że ma mnie gdzieś, że ma ważniejsze rzeczy na głowie, że przecież nie będzie się nade mną, jedną z miliardów, rozczulał. Wpierdzielałam się więc z działaniem tam, gdzie to było ponad moje siły, gdzie moje możliwości były ograniczone, gdzie nie chciałam albo bałam się czekać, bo chciałam JUŻ i TERAZ coś zatrzymać, zareagować, zadziałać. Już! Już! Już!
Że działa w swój niewidzialny sposób, który przynosi widzialne efekty.
Wzruszyłam się, bo dotarło do mnie, że On cały czas o tej sprawie pamiętał i działał. W swoim cierpliwym, boskim tempie. Poczułam, że naprawdę mogę oddawać Jemu sprawy, które mnie przerastają albo które tak naprawdę wymagają dużo czasu albo które mnie rozpraszają czy zabierają mi energię potrzebną na inne rzeczy, że naprawdę mogę przestać zaprzątać sobie nimi głowę, bo On się tym ZAJMIE. Zawsze.
I potrzebowałam jeszcze wiedzieć, że nie jestem w tym SAMA… Że jest ON, że ON zadba, że ON nie pozwoli skrzywdzić, że na NIEGO można liczyć. Tak bardzo bardzo tego potrzebowałam.
Jakie to jest, gdy mogę puścić, zostawić, oddać Jemu, bo On się tym zajmie, bo On tylko czeka, żeby mnie odciążyć tam, gdzie to jest potrzebne, tam gdzie to nie odbierze mojej sprawczości, mocy, samodzielności, więc uczę się oddawać Jemu pole do działania.
A im bardziej się na Niego otwieram, im bardziej Mu ufam, im więcej widzę JAK działa, ILE dla mnie robi, KIEDY mnie wspiera, jak dobrze mnie ZNA, jak bardzo mnie SZANUJE, jak bardzo KOCHA i uczy kierować się SERCEM… tym więcej widzę Go i doświadczam… w mężczyznach. I tych bliskich i tych czasem totalnie obcych. Czasem uśmiecham się do siebie i mówię w myślach „Dziękuję, że mi go przysłałeś. Dziękuję, że się przez niego mną opiekujesz”.
Więc ta prowokacja, na którą się wtedy dałam pociągnąć widać musiała się tak dobitnie przejawić, bym siebie w moim automatyzmie w końcu zobaczyła i z niego wyzwoliła. Była boską interwencją, bym jeszcze bardziej świadomie i głębiej zaczęła zwracać sobie MĘSKIE – męskie we mnie, męskie w mężczyznach, męskie w Nim. Nie męskie, które dostało miecz i wojuje, bo może, lecz męskie, które świadomie zarządza swoją energią i decyduje GDZIE, KIEDY i JAK działa lub nie działa. Męskie, przy którym moje żeńskie może być… żeńskie.
Szczerze mówiąc było mi niezręcznie o tym pisać, bo relacja z Bogiem jest według mnie bardzo intymną relacją, do której nikt nie powinien się mieszać. Jednak poczułam wezwanie, by się tym podzielić, więc jeśli jest tu ktoś kto potrzebował tych słów, to proszę się częstować
A poniżej dedykacja. Piosenka, w której On jest, tu też
❤️