On się tym zajmie.

Dałam się kiedyś komuś bardzo sprowokować. Broniąc się z całej siły, tak naprawdę „uderzyłam” samą siebie. W konsekwencji odebrałam sobie sama dużo więcej tego, czego ta osoba nie robiła wobec mnie, a czego ja się od niej dopominałam.

Dałam się podejść. I tak naprawdę nie tej osobie, a moim własnym brakom, lękom, nieświadomości, bo ta osoba mogłaby robić nie wiem co i tak nic by nie wskórała, gdyby nie było we mnie czegoś co z prowokacją wchodziło w rezonans.

Ta sytuacja była precyzyjną manifestacją schematu, w którym tkwiłam przez dekady. Pokazała mi dobitnie, że nie umiałam zarządzać moją własną energią i mocą świadomie, lecz automatycznie pozwalałam na to, by była używana przeciwko mnie.
Wystarczyło rozgrzać mnie do czerwoności i podpalić mały lont… KABOOM!!!
„Wysadzałam w powietrze” wszystko, ze sobą włącznie.
A potem kurz opadał i pojawiały się „zgliszcza”.

Zgliszcza, do których to JA doprowadzałam, bo dawałam się sprowokować.

Przyszedł więc pewnego razu czas, by mi to dobitnie pokazać. Skalę tego.
Nie wytykać palcem, lecz wskazać, jak wielkie marnotrawstwo energii to powoduje i jak trudno takie zgliszcza odbudować.
I że po prostu, to się nie opłaca, bo tak wiele na tym tracę.
I że już czas, bym odszukała wewnętrzny włącznik/wyłącznik i świadomie nim zarządzała.
Oczywiście przez większość życia o żadnym włączniku/wyłączniku nie wiedziałam.

A tym bardziej, że jest pod moją kontrolą.

Ja byłam w reakcji. Automatycznej reakcji.
Nie umiałam inaczej.
Nie wiedziałam, że można inaczej.
A tym bardziej nie wiedziałam JAK robić to inaczej.
Nie pokazano mi.
Nie doświadczyłam kogoś, kto zatrzymywałby prowokacje.

Wręcz odwrotnie, byłam wystawiana niczym tarcza, bufor, wał ochronny przed dziką, spiętrzoną, szalejącą energią. I ten wał pod wpływem naporu w końcu wysadzało…

Uwierzyłam wtedy, że to napieranie na mnie NIKOGO nie obchodzi.
Uwierzyłam, że ono jest O MNIE.
Uwierzyłam, że muszę radzić sobie SAMA.

Totalnie nie znałam na przykład opcji pod tytułem – odwrócić się na pięcie i wyjść.

Ja to brałam NA siebie.

Ja to brałam DO siebie.

Leciało w moją stronę, a nikt inny nie reagował, nikt inny nie powstrzymywał, więc ja reagowałam. Tak jak dzikie zwierzę reaguje zapędzone w kozi róg.
Nie wiedziałam, że to nie o mnie.
Nie miałam świadomości, że po prostu tę osobę nosi i szuka ujścia, rozładowania.
Nie miałam zasobów.
Nie miałam dobrego wzorca.
Nie wiedziałam, że mogę to zostawić.

Nie wiedziałam, że jeśli to zostawię, to to się dla mnie dobrze skończy, że WŁAŚNIE DLATEGO, że to zostawię, to to się dla mnie dobrze skończy.

Dziś wiem, że brakowało mi wtedy czyjejś reakcji.
Męskiej reakcji.
Męskiego STOP.

Męskiego JA SIĘ TYM ZAJMĘ.

Na sam wydźwięk tych słów czuję jak opadam…
jak nie muszę walczyć,
nie muszę zatrzymywać,
ścierać się,
wywalczać,
wykłócać,
tłumaczyć,

krzyczeć…

ON to zatrzyma.
ON się tym zajmie.
Ja nie muszę.
Ja mogę się oddalić.
To nie o mnie.
Mogę iść w swoje, do swojego, dla siebie.
Mogę przestać marnować energię na pierdoły przebrane w sprawy „końca świata”.

Mogę stanąć z boku, popatrzeć trzeźwym okiem, wziąć oddech i odwracając się na pięcie iść do swojego życia.

ON się tym zajmie.
Tak długo nie wierzyłam, że ON się tym zajmie.
Bo tata nie…
Ale ON tak.
Pokazuje mi, że ON tak.

ON – Bóg, Życie, Niewidzialny, Tata przez wielkie T.

Kiedyś myślałam, że ma mnie gdzieś, że ma ważniejsze rzeczy na głowie, że przecież nie będzie się nade mną, jedną z miliardów, rozczulał. Wpierdzielałam się więc z działaniem tam, gdzie to było ponad moje siły, gdzie moje możliwości były ograniczone, gdzie nie chciałam albo bałam się czekać, bo chciałam JUŻ i TERAZ coś zatrzymać, zareagować, zadziałać. Już! Już! Już!

Nie ufałam…
Ale jak miałam ufać…?
Czy mogę siebie za to winić…?
Nie…
I On też mnie nie wini.
Po prostu spokojnie mi pokazuje, że ma swoje sposoby.
Bardzo mądre i uczące sposoby.
I pełne miłości.
I że o mnie pamięta.
Że dba.
Że działa tam, gdzie to On ma działać.

Że działa w swój niewidzialny sposób, który przynosi widzialne efekty.

Tak jak wtedy, gdy pokazał mi, że pewna osoba doświadczyła tego, co sama kiedyś mi zrobiła. Wszystko po to, by zobaczyła jak to jest, jak to się czuje, jak to cholernie boli. Nie dla kary, nie dla zemsty, lecz by nauczyć uważności, by nie czynić drugiemu tego, co nam nie miłe… by zachęcić do naprawy krzywdy, do naprawienia tego, co się popsuło.

Wzruszyłam się, bo dotarło do mnie, że On cały czas o tej sprawie pamiętał i działał. W swoim cierpliwym, boskim tempie. Poczułam, że naprawdę mogę oddawać Jemu sprawy, które mnie przerastają albo które tak naprawdę wymagają dużo czasu albo które mnie rozpraszają czy zabierają mi energię potrzebną na inne rzeczy, że naprawdę mogę przestać zaprzątać sobie nimi głowę, bo On się tym ZAJMIE. Zawsze.

A ja tego ON SIĘ TYM ZAJMIE bardzo potrzebowałam i jako dziecko i jako kobieta.

I potrzebowałam jeszcze wiedzieć, że nie jestem w tym SAMA… Że jest ON, że ON zadba, że ON nie pozwoli skrzywdzić, że na NIEGO można liczyć. Tak bardzo bardzo tego potrzebowałam.

I On, Tata przez wielkie T, pokazuje mi, że to jest możliwe.
Uczy mnie wzorca, którego nie doświadczyłam.
Oswaja mnie z nim.
Pozwala poczuć jakie to jest.

Jakie to jest, gdy mogę puścić, zostawić, oddać Jemu, bo On się tym zajmie, bo On tylko czeka, żeby mnie odciążyć tam, gdzie to jest potrzebne, tam gdzie to nie odbierze mojej sprawczości, mocy, samodzielności, więc uczę się oddawać Jemu pole do działania.

A im bardziej się na Niego otwieram, im bardziej Mu ufam, im więcej widzę JAK działa, ILE dla mnie robi, KIEDY mnie wspiera, jak dobrze mnie ZNA, jak bardzo mnie SZANUJE, jak bardzo KOCHA i uczy kierować się SERCEM… tym więcej widzę Go i doświadczam… w mężczyznach. I tych bliskich i tych czasem totalnie obcych. Czasem uśmiecham się do siebie i mówię w myślach „Dziękuję, że mi go przysłałeś. Dziękuję, że się przez niego mną opiekujesz”.

Więc ta prowokacja, na którą się wtedy dałam pociągnąć widać musiała się tak dobitnie przejawić, bym siebie w moim automatyzmie w końcu zobaczyła i z niego wyzwoliła. Była boską interwencją, bym jeszcze bardziej świadomie i głębiej zaczęła zwracać sobie MĘSKIE – męskie we mnie, męskie w mężczyznach, męskie w Nim. Nie męskie, które dostało miecz i wojuje, bo może, lecz męskie, które świadomie zarządza swoją energią i decyduje GDZIE, KIEDY i JAK działa lub nie działa. Męskie, przy którym moje żeńskie może być… żeńskie.

Może dziwnie się to Tobie czyta, może masz inne pojęcie o Bogu, Życiu, Źródle. Po prostu sprawdź sobie jak to jest u Ciebie, dla Ciebie, na ten moment w Twoim życiu, jakie jest to Twoje.

Szczerze mówiąc było mi niezręcznie o tym pisać, bo relacja z Bogiem jest według mnie bardzo intymną relacją, do której nikt nie powinien się mieszać. Jednak poczułam wezwanie, by się tym podzielić, więc jeśli jest tu ktoś kto potrzebował tych słów, to proszę się częstować 😊

A poniżej dedykacja. Piosenka, w której On jest, tu też 😊

❤️

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

4 − 1 =