Wychowując się z rodzicem narcystycznym uczymy się nieświadomie jednej rzeczy – POMIJAĆ SIEBIE. Tym głębiej i w bardziej pokręcony sposób to się zapisuje, gdy rodzic jest narcystą, ale ukrytym. Dostajesz wtedy ciągle mylne komunikaty, robiące Tobie misz-masz w głowie i już nie wiesz w co masz wierzyć. Białe staje się czarne, a czarne białe, choć od czasu do czasu białe jest białe, a czarne jest czarne. Przemoc staje się miłością, a miłość przemocą, ale od czasu do czasu miłość jest miłością, a przemoc jest przemocą. No można się nieźle pogubić! Taki rodzic niby Ciebie kocha, chwali i życzy Tobie jak najlepiej, a jednocześnie podcina Tobie skrzydła, ale robi to nie tylko w białych, ale niewidocznych rękawiczkach. Dostajesz więc pochwałę, ale za chwilę, w najmniej oczekiwanym momencie da Ci do zrozumienia, że nie masz się co cieszyć, że masz w czymś braki, albo że jesteś w czymś nieudolna. Oczywiście da to do zrozumienia nie wprost, lecz rzucając mimochodem, w zawoalowany sposób, podsypane zawstydzaniem czy pogardą, może w formie żartu, takiego tam „niewinnego” przytyku, albo i pochlebstwa, ale na tyle zjadliwego i uderzającego w Twojego poczucie wartości, że będziesz to toczyć w sobie i toczyć, analizować i analizować.
Co to robi? Na przykład to, że zaczynasz bardzo, ale to bardzo w siebie wątpić, że doświadczasz naprzemiennych stanów pt. „Nie no jest ze mną wszystko w porządku”, a za chwilę „Jestem do niczego”. Możesz też mieć poczucie, że jesteś oszustem i że jak ludzie się dowiedzą to będziesz skończona. Co jeszcze? Nie działasz, a przynajmniej nie tak, jakbyś mogła, nie sięgasz po więcej, nie realizujesz swojego potencjału, sabotujesz swoje działania i sukcesy, uważasz siebie za beznadzieję i porażkę, ciągle porównujesz się do innych, a to na plus, a to na minus i jesteś bardzo, ale to bardzo wyczulona na to, co i jak o Tobie inni mówią. Masz też wpisany zachwyt, ale nad innymi, tak jak musiałaś zachwycać się swoim narcystycznym rodzicem. Bo to ten rodzic musiał być w ciągłym centrum uwagi, to jemu/jej trzeba było ciągle kadzić, wychwalać, podkreślać jak wspaniały/a jest. Na Ciebie nie było miejsca. Spróbowałabyś! A jak próbowałaś, to bardzo źle się to kończyło.
Taki rodzic potrafi bardzo wpoić Tobie, że nie masz w sumie nic takiego do zaoferowania, że w sumie to nie ma w Tobie nic wyjątkowego. W zawoalowany sposób wytyka Tobie błędy i utwierdza w przekonaniu, że to on/ona jest lepszy/a. Jakby ciągle mówił/a: „Patrz na mnie. Patrz i się zachwycaj”. Jesteś wyłącznie od tego, by karmić jego narcystyczną ranę. Jest to tak mocno wpisane, że naprawdę nie widzisz swoich dobrych stron, osiągnięć, że ciągle masz poczucie, że nigdy nie dorośniesz takiemu rodzicowi do pięt. I przenosisz to na relacje z innymi. Sama możesz nieświadomie zachowywać się w stosunku do innych tak, jak ten rodzic wobec Ciebie, a to wszystko w ramach nieświadomej rekompensaty i odreagowania. Jeśli to w sobie zauważasz, nie katuj się za to, lecz popatrz na siebie sercem i zacznij robić inaczej. Ale przede wszystkim – poświęć czas na to, by zacząć naprawdę widzieć SIEBIE i to jaką WYJĄTKOWĄ istotą jesteś. Bo jeśli tego nie zrobisz, to tak jak musiałaś mieć oczy wpatrzone w mamę czy tatę tak będziesz to robić wobec innych ludzi w swoim życiu.
Tak to już jest, że to co nam modelowano, my to potem niesiemy dalej, zabieramy do relacji ze sobą i z innymi. Chodzisz więc po świecie i zachwycasz się innymi, stawiasz im pomniki i stajesz się ich wielbicielem. Wzdychasz do nich i do głowy Ci nie przyjdzie, że to czym się zachwycasz masz w sobie, że to czego im zazdrościsz, tęskni za byciem rozpoznanym w Tobie PRZEZ CIEBIE.
Pamiętam jak na końcu długich, wielodniowych warsztatów z Byron Katie było ćwiczenie. Należało wypisać 6 osób, którymi się zachwycasz, a następnie 3 cechy przy każdej z nich, które w nich cenisz. U wszystkich osób wypisałam „empatia”. Byron Katie powiedziała wtedy, że to, co cenimy w innych, mamy w sobie, ale jeszcze o tym nie wiemy. Wybuchnęłam śmiechem i powiedziałam, że to ćwiczenie jest bez sensu, bo ja empatii nie mam wcale. Tak, wtedy byłam przekonana, że nie miałam ani grama jej, że byłam chodzącym potworem bez serca i że to moja mama miała dobre serce. Teraz jak o tym myślę, to wierzyć mi się nie chce jak bardzo dałam to sobie wmówić.
Co jeszcze? Tak jak Ty jesteś pomijana w relacji z rodzicem, tak potem Ty sama pomijasz siebie. I robisz to totalnie nieświadomie. Na przykład robisz więcej miejsca w swoim życiu na innych niż na siebie, automatycznie myślisz najpierw o innych, upewniasz się czy im jest dobrze, czy oni są zadowoleni, czy powiedziałaś im wystarczająco dużo komplementów itp itd. Niejednokrotnie umniejszasz przy tym siebie mówiąc do nich rzeczy w stylu „Ty to potrafisz, ja to jestem beznadziejna” albo „Ty to gotujesz, ja to nawet jajecznicę przypalam”. Wywyższanie innych masz wpisane w krew. To jest to, co pomogło Tobie przetrwać z niedojrzałym emocjonalnie, narcystycznym rodzicem.
Ja to ciągle robiłam. W końcu zostałam przez lata wytrenowana w schlebianiu, kadzeniu, mówieniu tego, co inni chcieli usłyszeć. Stałam się największą fanką moich rodziców, szefów, przyjaciółek, tylko nie swoją. A gdy przechodziłam mój osobisty proces odzyskiwania dziecka wewnętrznego przeszłam czas „toksycznego” zachwytu wobec tych, którzy mnie wspierali. Toksycznego w tym sensie, że nie widziałam tego ile pracy ja sama wykonywałam i że owszem, bez ich wsparcia nie byłabym tu, gdzie jestem, ale nie byłabym tu, gdzie jestem, gdybym nie wykonała ogromu pracy i gdybym nie stworzyła procesowania emocji, którym teraz się dzielę. Widziałam tylko ich, zachwycałam się nimi, mimo, że nie dawali mi do zrozumienia, że mam im bić czołem. I tak, wypływało to z mojej ogromnej i słusznej wdzięczności, ale odbywało się to w ślepocie na samą siebie. Dziś widzę i czuję i ich i siebie.
To samo obserwuję towarzysząc innym w procesie powrotu do siebie. Widzę jak ten schemat czasami się odgrywa, jak dana osoba wnosi nieświadomie do naszej relacji to uwielbienie dla mnie, tak jak musiała wielbić matkę czy ojca. I dopóki nie uwolni się z tego programu i sama nie odnajdzie w sobie szczerego uwielbienia i zachwytu dla siebie (a to wymaga czasu), to stawia mnie na piedestale i będzie mnie musiała z niego w końcu zrzucić. Gdy jest gotowość na otwartą komunikację, piedestał znika, a my stajemy równe sobie, jak siostry, równi sobie, jak siostra i brat. Jest to niezwykle ważny etap, ponieważ dopóki dana osoba stawia mnie w ramki, oczekuje ode mnie pewnej nieskazitelności, nieomylności, to siebie stawia w gorszości, małości, niewystarczalności. Nie mówię tutaj o naturalnej wdzięczności, która pojawia się wobec mnie i tego, co wnoszę i daję drugiej osobie, mówię tutaj o sytuacji, gdy odgrywa się program, w którym się wyrastało, a który każe pozostać w małości i uwielbieniu dla rodzica.
Jeśli ten program Tobie zaszczepiono, ale teraz go w sobie rozpoznajesz to gratulacje, bo nie będzie on mógł już Tobą nieświadomie sterować. Programy mają moc tylko tak długo jak działają w tle. W momencie, gdy je rozpoznajemy zaczyna się zmiana i przestrzeń na świadomy WYBÓR. Pozwól, by to odkrycie poprowadziło Cię do siebie, do środka, tam, gdzie żyje Twoja wyjątkowa istota, Twoja jedyna w swoim rodzaju Esencja. Na ile ją znasz? Na ile ją czujesz? Na ile z niej żyjesz? Czyimi oczami na nią patrzysz? Czy chcesz ją poznać bliżej..?
Kochani, tak długo jak żyjemy w zapomnieniu o sobie, w pomijaniu siebie, możemy mieć poczucie, że inni nas wykorzystują, pomijają, odrzucają, pozbywają się nas. I tak, może tak być i to boli, czasami bardzo. Jednak, gdy w to głębiej zajrzymy, to ze zdumieniem odkryjemy jak bardzo i gdzie, w czym, w jaki sposób, pomijamy samych siebie, jak bardzo ślepi jesteśmy na to kim naprawdę jesteśmy. Gdy zadamy sobie pytanie – Gdzie ja sam/sama robię sobie to, co robią mi inni? – wtedy zobaczymy gdzie i jak pomijamy samych siebie, czy wręcz okradamy samych siebie. Ale widząc to, możemy to teraz zmienić.
By nie być gołosłowną opowiem Wam o tym jak ja sama siebie pominęłam, a odkryłam to dopiero niedawno. Kilka dobrych lat temu stworzyłam „metodę”, która metodą nie jest i nigdy nie będzie, bo dla mnie dziecko wewnętrzne jest żywą istotą, której należy się szczera i czuła komunikacja, a nie technika na nie. Ta „metoda”, ten język komunikacji wewnętrznej, ewoluował przez ostatnie lata razem ze mną. Dzielę się tym z każdą osobą, która do mnie przychodzi po wsparcie, wierząc, że skoro przyszła do mnie, to wie, że to jest moje, że ja to stworzyłam. Nie nadałam temu nazwy, nie wydaję certyfikatów, nie napisałam książki. Po prostu się dzielę. I nie zauważyłam, że nie nazywając siebie twórczynią tej komunikacji, nie nadając jej imienia, pominęłam samą siebie i swój geniusz. Tak geniusz. Bo ta „metoda” jest genialna. Widzę to w moim własnym życiu. Widzę to i w sesjach i na warsztatach, gdy towarzyszę innym. Widzę to w podziękowaniach, które otrzymałam na przestrzeni lat od tych, którym odmieniła życie. Ciągle spływają do mnie wiadomości od ludzi, którzy piszą jak inaczej ich życie wygląda od czasu, gdy ją stosują.
Przy tym wszystkim odkryłam, dopiero teraz, dlaczego nie mogłam nazwać siebie twórczynią tej komunikacji. Bo od dziecka wpajano mi, że „nie umiem się z nikim dogadać”, że „lepiej, żeby mnie nie było”. Bo jestem przewrażliwiona, czepialska, przeżywam wszystko, wyciągam wszelkie niuanse, niczego nie zamiatam pod dywan, drążę, wracam do tematów i nie odpuszczam dopóki wszystko nie jest powiedziane i wyjaśnione. To zawsze męczyło moich najbliższych, szczególnie moją mamę. Do dziś nie radzi sobie z tym jaka jestem. A jestem poślubiona prawdzie. Dopóki czuję fałsz, czy w sobie, czy w drugim człowieku, szukam prawdy. Aż ją znajdę i POCZUJĘ. Wtedy jestem w DOMU. I właśnie dlatego, właśnie dlatego jaka jestem, stworzony przeze mnie sposób komunikacji DZIAŁA. Właśnie dlatego dziecko wewnętrzne, z którym się rozmawia za jego pomocą czuje się WIDZIANE i CZUTE.
„Uderzenie jest tam, gdzie nasz największy dar”. Często to powtarzam. I czasem szewc bez butów chodzi… Nie zdawałam sobie sprawy, że nadal patrzyłam na siebie oczami mojej mamy, w tle chodził sobie program: „Nie umiesz się dogadać. Nikt Cię tu nie chce”, a dziecko mojego powołania było sierotą… Pomijano moje nazwisko wielokrotnie, mimo że w tym samym czasie o samej „metodzie” mówiono w samych superlatywach, mówiono o tym jak życie odmieniła, jak jest inna od wszystkiego innego. Jednego razu zostałam nawet publicznie nazwana „ktosiem”, nie podano mojego imienia i nazwiska, a podziękowania za podzielenie się szczegółowo moją „metodą” zebrała osoba, która nie była jej autorem. Upomniałam się, na przestrzeni tych kilku lat, kilkakrotnie, ale temat wrócił, teraz widzę dlaczego. Dopiero teraz, gdy przyszły jeszcze boleśniejsze triggery, a ja wsłuchałam się w nie tak jak to robię i uczę, odnalazłam czuciowo tą mnie, która ciągle ten komunikat o sobie słyszała. To była ta, której jeszcze nie złamano, która nie chciała zrezygnować z prawdy. Bo nie chciała udawać, że wszystko jest OK., gdy nie było. Bo nie chciała machnąć ręką, gdy czuła zgrzyt. Poczułam ją… i poczułam jej MOC. Poczułam to jak niezwykłą istotą jest, że wolała zaryzykować bycie odrzuconą, potępioną, niż odrzucić to, kim jest. Zobaczyłam, że to mama nie umiała się dogadać, a nie ona. Ona jestem mistrzem komunikacji! Wyczuwa rzeczy, które większość ludzi pomija. Ona nie. Bo to one decydują o JAKOŚCI kontaktu.
Dlatego jako przeprosiny i uhonorowanie wobec mnie samej i wobec mojego dziecka wewnętrznego, które jest współtwórcą języka komunikacji, który stosuję, ogłaszam wszem i wobec, że jestem autorką PROCESowania eMOCji, które odtąd tak właśnie będę zapisywać. Jest to proces, który prowadzi do odzyskania wewnętrznej MOCy. Jest to język komunikacji wewnętrznej, który opiera się na Miłości, Otwartości i Czułości wobec siebie. Opiera się on na zasadzie podwójnej spirali – najpierw „skręcamy się do środka” by poprzez emocje i ciało usłyszeć siebie, swoje dziecko wewnętrzne, a następnie „odkręcamy się na zewnątrz”, by ucieleśnić nową postawę odzyskaną w środku. Tym językiem porozumiewam się z moim dzieckiem wewnętrznym i tego języka uczę innych w sesjach i na warsztatach. Dojrzewam do tego, by napisać o nim książkę. Teraz rozumiem dlaczego nie mogłam jej napisać wcześniej.
Kochani, jak widać, ten proces powrotu do siebie nigdy się nie kończy. Ciągle jest coś do okrycia. I myślę sobie, że im dalej, tym w pewnym sensie trudniej, bo pojawia się myśl „Ja już nie powinnam tak mieć”. Dla mnie osobiście to są momenty, w których najpierw pojawia się wstyd, potem strach, a potem głębsze zrozumienie dla samej siebie i tego przez co przeszłam. I wiem już z doświadczenia, że tam, gdzie wielki strach, tam wielkie uwolnienie. Ja też jestem w drodze, jak każdy z Was, tak często to powtarzam. I tak często powtarzam, żeby nie robić ze mnie Maryjki i nie stawiać mnie w ramki. Dziś jednak patrzę na moje zdjęcie w ramce, zdjęcie mnie z dzieciństwa, z sercem przepełnionym wdzięcznością i zachwytem nad tą cudowną istotą, którą tam widzę, widzę i czuję SERCEM.
Chcę Wam BARDZO podziękować za to, że jesteście tutaj, że mi towarzyszycie, że czytacie, piszecie komentarze, podajcie dalej to czym się dzielę. Dziękuję za Waszą życzliwość, czułość, za to, że dzielicie się również swoimi historiami. Jest mi dużo dużo raźniej razem z Wami ❤ Dziękuję ❤
Magdalena mam pytanie. Czy odróżniasz Ego od Wewnetrznego Dziecka? Bo wydaje mi się, że Ego nie do końca jest Dzieckiem. Ego to według mnie wyidealizowane ja. Niezależnie od tego kto jest kim, wysłuchuję każde z nich. Każde pragnie mi coś przekazać 🙂
Pozdrawiam ciepło!
Dziecko Wewnętrzne to nie ego, to inne „części” nas. I tak, dobrze jest wysłuchać każde z nich. Pozdrawiam ciepło ❤
❤️
Mogłam uczucie że przy innych kobietach muszę uwypuklać ich zalety a chować swoją atrakcyjność. Ale wogóle nie świadomie. A jakie tego skutki były w relacjach z facetami to dramat. Ja oddawałam ten związek komuś innemu na talerzu.
No właśnie… To jest tak głęboko wpisane i tak nieświadomie się odtwarza.
O matko, mocny tekst. To zachwycanie się innymi. Zauważyłam że zachwycam się innymi kobietami które wydają się bardziej kobiece. I kręcą się wokół faceta który mnie interesuje. Straszne to jest, bo się potem spełnia zawsze. Ale to inny temat. Ważny wpis.
To dla Mnie wazne co napisalas i bardzo bliskie. Jestem w procesie i dokładnie przechodzilam te fazy o których pisalas. Bylas dla mnie idolka potem bylam na ciebie wściekła ze tak ci dobrze idzie az wreszcie stalas sie dla mnie kobieta rownie wazna i wyjatkowa oraz rowna jak Ja. Dziękuję.
Pięknie! Pozdrawiam ciepło ❤
Masz te moc! Za kazdym razem, jak Cie widze lub czytam, co napisalas, moje wewnetrzne dziecko piszczy z radosci, ze ma siostre blizniaczke :). Jak ja Cie lubie,Magda!
Ewa ❤❤❤
Pisanie to też Twoja mocna strona a książka będzie jej najlepszym urzeczywistnieniem.
Dziękuję bardzo Tomek ❤
Cieszy mnie to. Zastanawiałam się kiedyś czy nie musiałaś się zmierzyć z naszym polskim hejtem Twojej działalności. ..
Niejednokrotnie!
Jestem bardzo wdzięczna.Dziekuje
Proszę bardzo Dorota ❤
Witaj Magdo… W końcu Twój Skarb doczekał się nazwy❤️Bardzo się cieszęMiałam nieocenioną przyjemność być pod Twoimi skrzydłami podczas pierwszych warsztatów Procesowanie emocji. Jest to niesamowite narzędzie do współpracy z Małymi nami, które jest kluczem do odzyskania naszej wewnętrznej Mocy. Od samego początku gdy się tylko natknęłam na Twoje filmy w internecie czuć było, że to o czym mówisz jest Ci bardzo bliskie, że to czujesz bo wykiełkowało podczas Twojej własnej drogi przemiany. Wiele przede mną ale po kilku miesiącach widzę już zmiany, które się manifestują w moim życiu. Dzięki powrotem do mojego wewnętrznego dziecka dziś nie ma we mnie tyle strachu i lęku, z poziomu których funkcjonowałam w moim dotychczasowym życiu. Patrząc na to jak inaczej, cudownie się z tym czuję wiem, że będę używać tego narzędzia dłużej, że zostanie ze mną już na zawsze… Dziękuję Ci Magdaleno
Natalia, dziękuję bardzo za Twoje słowa ❤ Wzruszyło mnie i poruszyło to, co napisałaś ❤ Tak się cieszę, że to czym się z Tobą podzieliłam wspiera Ciebie i wnosi dobre zmiany. Pozdrawiam Cię ciepło ❤
Magdaleno, przeczytałam świeżutki jeszcze wpis , z dzisiaj, …. od początku uderzyło mnie jak bardzo to, co piszesz, jest moje, och jak bardzo, i ponieważ to „och jak bardzo” było ogromne, to po kilku zdaniach powiedziałam do siebie – Czytaj uważnie, szukaj zdania, które do Ciebie nie pasuje! – Nie znalazłam …… Tylko w miejsce Twojego PROCESowania eMOCji wstawiłam mój geniusz. Niewiarygodne wprost, niesamowite.
Wdzięczna za Twój geniusz, za wierność Prawdzie, za zdrową pokorę, za pokazywanie mi swoim przykładem jak nieustająco ukochiwać siebie, z czułością, niezłomnie ……, jak odważnie być autentyczną, bez żadnej ściemy. Tak właśnie robię 🙂 Kiedyś, podczas snu, z serii tych co się nie zapomina, Przepiękny Głos powtarzał do mnie stanowczo i czule jednocześnie: Nie jesteś sama! Nie jesteś sama, Nie jesteś sama …… Będąc tu, z Tobą, i z tymi, którzy odwiedzają to miejsce, czuję to: Nie jestem sama! Nie jestem sama, Nie jestem sama …… Wdzięczna całym sercem, także za uznanie i uhonorowanie tego co robiłam i robię, Aga
Aga, bardzo Tobie dziękuję za Twoje słowa ❤ Ale mnie wzruszyłaś Kobieto… Tak bardzo się cieszę, że zobaczyłaś swój geniusz!!!
I bardzo Tobie dziękuję za to, co napisałaś ❤ Dopiero dziś odpisuję na komentarze tutaj i czytając Twoje słowa poczułam dokładnie to, o czym piszesz – „Nie jestem sama”. Jak pięknie nawzajem się wspieramy! Dziękuję ❤