Ekran…

Kiedy wychowujemy się z rodzicem niedojrzałym emocjonalnie, to jedną z rzeczy jakiej się uczymy to brać wszystko do siebie. Dlaczego? Ponieważ taki rodzic nie bierze odpowiedzialności za siebie – za swoje emocje, za swoje reakcje, obwinia własne dziecko za to jak się czuje i to dziecko jest winne temu, że rodzic nie umie nad sobą zapanować.
 
Jeśli słyszysz wielokrotnie będąc dzieckiem sformułowania typu „przez ciebie…”, „doprowadzasz mnie do…”, „zobacz co ty mi robisz”, „mam cię dość”, „ja już z tobą nie wytrzymam” i tym podobne, to na głębokim poziomie zaczynasz wierzyć, że to ty jesteś powodem tego, co się dzieje z rodzicem, że go zamęczasz tym jaka/jaki jesteś. Jako dziecko nie wiesz, że reakcje emocjonalne rodzica są jego i tylko on za nie odpowiada. Nie wiesz, że rodzic doświadczył traum, zaniedbań, przemocy czy to fizycznej czy emocjonalnej i nie wiesz, że ją na Tobie odreagowuje, bo jej nie uzdrowił.
 

Przy takim rodzicu uczysz się ponosić odpowiedzialność za jego stan emocjonalny, za jego samopoczucie i nie wiesz, że tak naprawdę rodzic w ogóle Cię nie widzi, lecz patrzy na Ciebie przez swoje nieuświadomione filtry. Dostajesz więc za jego matkę, ojca, rodzeństwo, babkę czy dziadka. Zaczynasz wierzyć, że jesteś ciężarem, problemem dla swojego rodzica i że coś jest z Tobą bardzo nie tak, że jesteś wybrakowanym dzieckiem. To co rodzic o Tobie myśli i mówi powoduje, że sam/a zaczynasz tak siebie postrzegać.
 
Słowa rodzica coraz mocniej i głębiej określają Ciebie i to kim jesteś.
 
Definicja Ciebie jaką Twój rodzic ma staje się Twoją definicją siebie.
 
Jeśli Twój rodzic nie zadał sobie trudu, by Cię poznać, by zaciekawić się kim jesteś, by dowiedzieć się kim tak naprawdę jesteś, jeśli nie obchodziły go Twoje uczucia, Twoje przeżycia, to, co Tobie robiły jego zachowania, jeśli nie brał odpowiedzialności za swoje emocje i „nerwy” oraz ich prawdziwe źródło, jeśli byłeś zaledwie ekranem, na którym wyświetlał swój film, to wyrastasz w postępującym dystansie, obrzydzeniu, pogardzie czy nawet nienawiści do siebie samej/samego. Potwierdzeniem tego kim jesteś stają się inni ludzie. W ich oczach się przeglądasz. W ich opiniach szukasz siebie.
 
Nie jesteś w sobie osadzona/y, nie wiesz kim tak naprawdę jesteś, a Twoje samopoczucie i samoocena zależą od tego czy ktoś postrzega Ciebie pozytywnie czy negatywnie. Robisz wszystko, żeby zadowolić innych i żeby myśleli o Tobie dobrze. Żyjesz w ograniczonym świecie stworzonym przez rodzica. I już nie tylko rodzic, ale również inni ludzie mogą na Tobie jak na ekranie wyświetlać swój film, a Ty się z tym utożsamiasz. Szukasz aprobaty w ich słowach, w analizowaniu ich zachowań wobec Ciebie, a gdy jej tam nie znajdujesz doświadczasz dojmującego przerażenia. Co jeśli już mnie nie lubią…? Co jeśli już mnie nie chcą…?
 
Jeśli do tego Twój własny rodzic przedstawiał Cię przed rodziną czy znajomymi w złym świetle – „Z nią/nim to tylko problemy”, „Ja z tym dzieciakiem już dłużej nie wytrzymam”, „Ten dzieciak mnie wykańcza”, „Co ja mam zrobić z tym bachorem” itp, a członkowie rodziny zamiast poznać Cię bliżej, bezpośrednio, bez filtrów Twojego rodzica, odnosili się do Ciebie zgodnie z tym, jak rodzic Cię przedstawiał, to na bardzo głębokim poziomie wpisał się w Twojej podświadomości program, np. „To ja jestem ta zła/ten zły” czy „Lepiej, żeby mnie nie było”. Masz wtedy poczucie, że nikt Cię nie chce, że wszyscy mają Cię dość, że wszyscy są przeciwko Tobie i że nikt tak naprawdę Cię nie lubi, nawet sam Bóg.
 
Co to powoduje? Między innymi to, że stajesz się zadowalaczem, robisz dużo więcej dla innych niż dla siebie, żeby nieświadomie uniknąć oskarżenia, że jesteś złą czy problematyczną osobą. Żyjesz w lęku przed byciem negatywnie ocenioną/ym. Masz poczucie, że innym jest lepiej bez Ciebie, że jesteś jak piąte koło u wozu, że tak naprawdę to nikt Cię lubi, że ludzie jedynie Cię znoszą. Próbujesz więc robić na innych dobre wrażenie i bardzo się starasz o ich opinię, często kosztem swojego czasu, energii, pieniędzy czy nawet zdrowia. Przyjmujesz do swojego życia tzw. toksyczne osoby, bo to przecież to Ty jesteś ta zła/ten zły, nie oni. Naiwnie im ufasz, dajesz z siebie, a gdy okazują się nielojalni, wykorzystują Cię, szukasz winy w sobie. Gdy w jakiejś relacji czy to przyjacielskiej czy w pracy upomnisz się o swoje i zostanie Tobie mniej lub bardziej zasugerowane, że to z Tobą jest problem, że ciągle Tobie mało, że jesteś ta zła/ten zły, to przyjmujesz to, bo to się zgadza z tym jak siebie postrzegasz.
 
Odrzucasz za to osoby, które są lojalne, które są godne zaufania, które chcą wnosić w Twoje życie – to ich podejrzewasz o nieuczciwość, o niecne zamiary. Przyjmujesz za to tych, którzy zawodzą wtedy, gdy ich potrzebujesz, tych, którzy po nasyceniu się tym, co dajesz odwracają się od Ciebie plecami, czy nawet rozsiewają o Tobie negatywne opinie czy przekręcone fakty. Trafiasz na ludzi, którzy zamiast poznać Cię osobiście, poznać Cię bliżej kierują się tym, co ktoś powiedział na Twój temat. Doświadczasz tego, że w sytuacji konfliktu czy sporu nikt Cię nie pyta o Twoją wersję, z góry jesteś uznawana/y za winną/ego. Szufladkujesz też innych na podstawie tego, co ktoś inny o nich powiedział. Nie zadajesz sobie trudu, by sprawdzić jak jest naprawdę. Poddajesz się sugestiom, plotkom, zamiast zapytać, zbadać, poświęcić czas, by zobaczyć całość, a nie wycinek. Łatwo ulegasz sugestiom zamiast słuchać tego, co czujesz i co widzisz własnymi oczami.
Przykładów można by mnożyć…
 
Odtwarzamy to, co znamy.
Doświadczamy tego, w co wierzymy.
 
Robimy to tak długo jak długo się nie zatrzymamy i nie zadamy sobie pytania – Jaki program tu jest grany? Kto mi go zainstalował? Czy on jest zgodny z prawdą? Co te okoliczności, których doświadczam mówią o tym w co nieświadomie wierzę? I co jeśli… jest inaczej? Co jeśli jestem kimś innym niż mama, tata, czy inni członkowie rodziny mi wpajali? Co jeśli byłam/em dla nich zaledwie ekranem, na którym wyświetlali swój film? Co jeśli byłam/em „pieskiem do bicia”, „kozłem ofiarnym”, „bezpiecznikiem”? Kim jestem bez ich opinii, bez ich projekcji, bez ich ocen? Kim TAK NAPRAWDĘ… jestem?
 
Czy podejmę ten trud, by się dowiedzieć? Czy jestem w stanie popatrzeć na siebie tak jakbym patrzył/a na siebie pierwszy raz, bez żadnych sugestii? Czy mam w sobie odwagę, by popatrzeć na siebie… z zaciekawieniem? Czy mam w sobie gotowość, prawdziwą gotowość, by zobaczysz siebie w prawdzie?
 
Jest taki trend w tzw. rozwoju i sugestia, że w tym czego o sobie nie wiemy jest przede wszystkim dużo mrocznych cech, że zobaczyć siebie w prawdzie to wreszcie przyznać się do tego jakim zakłamanym, egoistycznym, toksycznym człowiekiem potrafimy być. I ma to swój sens, bo tak, są takie części nas, które nie utulone działają z ran, a więc kłamią, wykorzystują, manipulują, zadają ból. Jednak w tym czego o sobie nie wiemy jest również mnóstwo dobra, ciepła, miłości, które zostały do mroku zepchnięte, chociażby tym, że dobitnie sugerowano nam, że tego w nas nie ma. Jakie życie kreujemy wierząc, że nie ma w nas dobra? Jakie życie kreujemy wierząc, że nie ma w nas miłości?
 
Ostatnio otrzymałam komentarz na mojej stronie internetowej pod jednym z postów: „Kochana Magdulku, dziękuję Ci za każde słowo na tej stronie i na yt. Trafiłam na Ciebie kilka lat temu, poczytałam, posłuchałam i pomyślałam: no ta to nieźle odleciała. Oszołomka, tyle w temacie. Dzisiaj po ponad 4 latach mojego własnego procesu terapeutycznego wracam i chłonę każde słowo. Trafia, dociera, poi, koi, uczy, jest jak koc w zimną noc, jak utulenie w płaczu. Dziękuję”
 
„Oszołomka, nieźle odleciała”. „Koc w zimną noc, utulenie w płaczu”. Które jest prawdziwe na mój temat? No właśnie – czy one są o mnie…? Mam poczucie, że ten komentarz mówi więcej o tej osobie i o jej relacji ze sobą niż o mnie. Mówi o jej długotrwałym i głębokim procesie. Mówi o tym, że doświadczyła czegoś co doprowadziło ją do wewnętrznego rozdarcia. I mówi o tym, że odnalazła w sobie tą, która odleciała, że sama dla siebie stała się kocem w zimną noc. Ja byłam dla niej ekranem…
 
Przez ostatnie kilka lat otrzymałam kilka takich komentarzy i wiadomości. Bardzo je cenię. Pomogły mi doświadczyć wewnętrznego uniewinnienia. Utwierdzają mnie również w tym, by dawać ludziom czas i nie brać do siebie tego, co inni myślą i mówią na mój temat. Ten komentarz zatrzymał mnie jednak na dłużej. Uświadomił mi moją własną wewnętrzną podróż. Przypomniał do jakiego stopnia i przez jak długi czas opinie innych ludzi na mój temat określały mnie i wywoływały różne emocje i reakcje. Stanęły mi przed oczami obrazy innych osób, które i w dzieciństwie i w dorosłym życiu również potraktowały mnie nieświadomie jak ekran i odrzuciły zamiast poznać mnie naprawdę, poznać mnie bliżej, zapytać jak to jest po mojej stronie, zrobić przestrzeń na moje emocje, wejść w dialog ze mną, wysłuchać mojej wersji zamiast przyjmować za prawdę wyłącznie to, co ktoś inny powiedział na mój temat. Nie wiedziały, że to, co widziały we mnie to ich własne wyparte, zagubione, zranione części siebie, więc odreagowywały na mnie. I tak jak dla nich było to tak naprawdę zaproszenie do zajrzenia w siebie, tak i dla mnie Życie stwarzało okazję, bym odczarowała program, który dla mnie odtworzyły, a który zaszczepiono mi dawno temu w dzieciństwie – „z tobą nikt nie wytrzyma”.
 
Z „tobą”… to znaczy z kim? „Nikt” to znaczy kto konkretnie? Z czym sobie mój rodzic nie radził, więc rzucał taki tekst? Kogo we mnie widział? Do kogo to mówił tak naprawdę? Czego nie chciał, żebym przejawiała? Na co nie chciał zrobić miejsca? Czego kazał mi się pozbyć? Jaka miałam nie być? Co poświęcił, odrzucił w sobie, więc wymagał ode mnie, żebym i ja to zrobiła? I jak w tym wszystkim czuła się ta mała dziewczynka, którą byłam…? Co stało się w jej serduszku…? Jak zareagowało ciało…? W co uwierzyła…? Że kim jest…? Że jaka jest…? Że jaka powinna być…?
Ten ostatni komentarz spowodował, że wróciłam tam, po raz enty…
 
Zobaczyłam ją, kilkuletnią Magdusię, stojącą na środku dużego pokoju, wystraszoną, z ustami wygiętymi w podkówkę, które zaciskała, by się nie rozpłakać… Serce pękało jej na tysiące kawałków. Trzęsła się w środku i robiła wszystko, by nie było tego widać na zewnątrz. Czuła jak bardzo rodzice jej „takiej” nie chcą i jak bardzo się z nią męczą. Była zła na siebie, że „taka” jest, że „to” ciągle wychodzi, że nie umie „nad tym” zapanować. A co gorsza, że nawet jak dorośnie i pójdzie w świat, to „to coś” pójdzie z nią i nie znajdzie się nikt, kto ją będzie z „tym” chciał… Zobaczyłam jak bardzo się „tego” bała, jak nie miała na „to” wpływu, jak „to coś” nie słuchało się ani taty ani mamy.
 
Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem jakby chciała powiedzieć „Zrób coś z „tym”, proszę… Wyciągnij to ze mnie i przegoń.” Popatrzyłam na nią przez łzy i zapytałam „A czy Ty wiesz co „to” jest?” Spojrzała zdziwiona, bo nikt wcześniej nie zadał jej takiego pytania, nikt nie był nigdy ciekawy co „to” jest, miała się tylko „tego” pozbyć i ciągle powtarzano, że „to coś” jest złe. Dysząc już przez otwarte usta patrzyła mi prosto w oczy, a potem z bijącym sercem spojrzała w siebie na „to coś” i wybuchnęła płaczem… „To niemożliwe! To niemożliwe!” wołała, najpierw głośno, a potem coraz ciszej i ciszej… „Przecież oni mówili… oni mówili, że „to” jest złe…” „A jakie jest?” zapytałam. „Piękne…” rozpłakała się rzewnie… „Takie piękne… ja… ja nie chcę tego oddawać, ja chcę się „tym” podzielić z innymi, chcę, żeby każdy mógł „tego” dotknąć, pogłaskać, bo „to” nie jest złe, to tylko mały, puchaty i cieplusi w dotyku kotek…” „A wiesz, że każdy go w sobie ma?” zapytałam. „Naprawdę…???” zrobiła wielkie oczy. „Tak, tylko niektórzy o nim zapomnieli, zapomnieli, że mają w sobie takie małe, puchate, ciepłe zwierzątko, które bardzo nie lubi, gdy się je źle traktuje. Wtedy zamienia się w wielkiego lwa o przekrwionych oczach i rzuca się z pazurami. Wielu musiało więc zamknąć go w klatce i nie pamiętają już o tym, że ten straszny lew był kiedyś puchatym i ciepłym kotkiem” „Czy mogę go sobie zostawić? Proszę, proszę, on jest taki cudowny!” radośnie pokrzykiwała. „Możesz Kochanie, teraz już wiemy jak się o niego troszczyć”.
 
Takie programy, jak ten o którym tu piszę, nie są łatwymi do uwolnienia, dlatego, że dotyczą naszej tożsamości. Wokół nich zbudowaliśmy swoje życie, z nich wypływają nasze zachowania, nawyki, mechanizmy obronne, wybory życiowe, praca, na nich zbudowaliśmy wszelkie relacje – ze sobą, z innymi ludźmi, z własnym ciałem, z pieniędzmi, z bólem, z przyjemnością, z Bogiem. By mogły puścić potrzeba cierpliwości i czasu. By mogły puścić trzeba dopuścić emocje, które je utrwaliły, dopuścić je wielokrotnie, bo podświadomość wpuszcza nas w korzenie stopniowo. W związku z tym, że świadomie nie chcemy do tych emocji wracać, bo to bardzo boli, Życie przysyła nam okoliczności, które ten pierwotny ból emocjonalny wywołują. Jeśli od niego uciekamy, program pozostaje nietknięty. Jeśli się ku niemu zwrócimy, jeśli pójdziemy za bólem w głąb siebie, to rozpoczniemy stopniowe uwalnianie programu i transformację wewnętrzną. Życie będzie nam w tym towarzyszyć i wspierać pokazując kolejne warstwy danego programu. Uwalniając stare, robimy miejsce na nowe, zdrowe, wspierające.
 
Ma to swoją linię czasu i przeróżne konsekwencje. Niektóre mogą przerazić, bo wraz z przeobrażaniem programu tożsamościowego, przeobrażeniu będzie ulegało nasze zachowanie, nasze wybory i nasze wszelkie relacje. Możemy mieć poczucie, że wszystko się rozsypuje, że już sami nie wiemy kim jesteśmy, może pojawić się strach, że zostaniemy sami, ten sam strach, który wtedy, bardzo dawno temu spowodował, że wybraliśmy przynależność zamiast życie sobą. Jednak z czasem zacznie się wyłaniać małe światełko rosnące w siłę i moc. Z czasem będziesz ze zdziwieniem stwierdzać, że po staremu już nie możesz. Powoli pod Twoimi stopami, z każdym krokiem będzie wyłaniał się nowy ląd, nowa, niewydeptana jeszcze ścieżka – Twoja własna.
 
Idąc nią spotkasz tych, którym jest z Tobą po drodze, tych którzy ją przecinają i tak szybko jak się pojawili znikają, tych, którzy będą próbowali Cię z niej zepchnąć, tych którzy ci opowiedzą jak jest na innych ścieżkach i podzielą się zebraną mądrością i spotkasz też tych, z którymi odpoczniesz na postoju i nabierzesz sił. A potem pójdziesz dalej, czasem jakiś odcinek zupełnie sam/a. I tak aż do następnego rozwidlenia, aż do kolejnego momentu wyboru, który spowoduje kolejne przeobrażenie. Bo to się nigdy nie kończy.
 
Jesteśmy w tym wszyscy. Czasem to, co się dzieje bierzemy do siebie, a czasem pamiętamy, że to jedna wielka gra i że jesteśmy dla siebie wszyscy ekranami i aktorami, po to by przypominać sobie nawzajem o nas samych. I czasem Życie przyśle nam na przykład małego puchatego kotka, który uwielbia chodzić do parku i kapsel w trawie w tymże parku, byśmy o tym pamiętali 😉
 
 
Olu, dziękuję za Twój komentarz ❤️
 

6 komentarzy do “Ekran…

  1. Jakie to wszystko prawdziwe… Taka szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej … Wiele straciłam bezpowrotnie niestety w życiu bo uwierzyłam, że jestem niczym i nic mi się od tego życia nie należy… Mój proces zaczął się wiele lat temu e dopiero od niedawna czuje, że naprawdę ruszyłam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

siedemnaście − 14 =