Kochani, koniec października/początek listopada to w naszym kręgu kulturowym czas refleksji nad tym co odchodzi, co obumiera. Dla naszych Słowiańskich przodków był to czas wyciszenia po święcie plonów. Przygotowywano się do spotkań z duchami przodków, do Zaduszek, Dziadów. U Celtów, którzy niegdyś zamieszkiwali moją ukochaną Irlandię był to czas święta Samhain, które honorowało śmierć starego i narodziny nowego. Na całej wyspie palono ogniska, które miały przygotować lud na ciemność zimy.
W dzisiejszej Polsce to czas, gdy odwiedzamy groby naszych przodków, by uszanować pamięć o nich. Zapalamy świeczki, kierujemy modlitwy, spotykamy się z najbliższymi.
W dzisiejszej Irlandii to czas Halloween, lampionów z dyni, przebierańców, szkieletów i czaszek.
Dla mnie osobiście to bardzo ważny czas. Czas przejścia pomiędzy lekkością i wesołością lata do zadumy i refleksji jesieni. Jesień uczy mnie jak puszczać to, co już musi odejść, uczy mnie, by zaufać temu, że to co umiera odrodzi się za jakiś czas z nową siłą i wigorem, uczy mnie jak zaufać cyklom, uczy mnie dawać sobie i innym czas…
Weronika z MiastoZen.pl pisze: „Podczas jesieni, wielu z nas rewiduje swoje cele, które zasiano wiosną lub latem. To czas refleksji, sprawdzenia, czy podążamy w odpowiednim dla nas kierunku, a także ewentualnej korekty, abyśmy na kolejną wiosnę cieszyli się dobrymi plonami z ziaren naszych planów.”
Piękne prawda? Zachęcam Was Kochani do zatrzymania się, do popatrzenia wstecz na 3 kwartały tego roku. Gdzie byliście na początku roku? Kim byliście na początku roku? Jaką drogę przeszliście? Dokąd zdążacie? Co weźmiecie w dalszą drogę, a co trzeba zostawić?
Jesień tego roku ma dla mnie szczególne znaczenie. Gdy patrzę na różnokolorowe liście to mam wrażenie jakbym widziała je po raz pierwszy… Patrząc na nie czuję ogromną wdzięczność, ponieważ w głębokich emocjonalnych bólach oddałam sobie w tym roku prawo do kolorów w moim życiu, oddałam sobie prawo do radości i do dzielenia się nią, oddałam sobie prawo do śmiechu, zabawy, do przyjemności. Pisząc to, przypomniało mi się teraz jak ciągle trafiałam na facebooku na filmiki z ludźmi, którzy są daltonistami, a którzy dostawali od bliskich okulary pozwalające im widzieć kolory. Za każdym razem płakałam razem z nimi z radości… Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego dlaczego na to trafiałam i dlaczego tak bardzo mnie to poruszało. Wow!
Czasami Życie musi nam coś zabrać, co doświadczamy boleśnie, by mogło zrobić się miejsce na inne, na więcej, na prawdziwie nasze. Buntujemy się, nie chcemy puścić, bo to jest to co znamy, tylko, że to musi odpaść, bo blokuje naszą ewolucję, bo blokuje Duszę. Z czasem widzimy jak to nas ograniczało, co nie znaczy, że przez to mniej boli. Boli bardzo, bo było częścią naszego życia, zrosło się z nami i odpadając pozostawia ranę, która potrzebuje troski i czasu, by się wygoić.
Od dziecka byłam lojalna wobec cierpienia mojej mamy. „Będę smutna razem z tobą”, „poniosę z Tobą te ciężary”, „będę walczyć z kimkolwiek, kto zadaje ci ból”, „twój ból jest ważniejszy od mojego”. Nauczyłam się siebie bagatelizować, pomijać, umniejszać, chować radość, odmawiać sobie przyjemności i przeżywania jej. Wtedy nie wiedziałam, że byłam lojalna nie wobec mamy, lecz wobec jej percepcji, że życie, ludzie są przeciwko niej. Nie była gotowa zajrzeć w siebie, w swoje rany, potrzebowała więc wokół siebie ludzi, którzy wspierali i popierali jej percepcję. Gdyby zdała sobie sprawę, że to ona jest odpowiedzialna za to jak i z kim żyje, musiałaby przejść do działania, a tego za bardzo się bała.
Patrząc wstecz widzę, jak odgrywałam ten sam schemat z kolejnymi kobietami w moim życiu. Jak tylko przestawałam wspierać ich percepcję samych siebie, buntowały się i zarzucały mi brak serca, oskarżały o agresję i egoizm. Jedna po drugiej. Tak samo jak z mamą. I wreszcie do mnie dotarło. Wreszcie do mnie dotarło, dlaczego ciągle odgrywałam takie same relacje z kobietami. To nie chodziło o nie. Tu chodziło o mnie. O moją postawę. O moje postrzeganie samej siebie. O moje zadbanie o moją przestrzeń, o moje wartości, o to, żebym ja przestała bagatelizować czy umniejszać mój ból i moje problemy, o to, żebym to ja przestała odmawiać sobie radości, bo komuś będzie przykro, o to, żebym to ja mówiła prawdę, mimo, że jest ona niewygodna, o to żebym to ja mówiła jak się z czymś czuję, nawet jeśli inni nie chcą tego wiedzieć. To ja mam być LOJALNA wobec siebie. Tylko ja mogę to zrobić. Życie musiało powalić mnie na kolana, żebym w końcu oddała lojalność sobie, swojemu dziecku wewnętrznemu, swojej Duszy, żebym wybrała jeszcze odważniej i mocniej stawiać się prawdziwa i wierna sobie w każdej relacji – z mężem, dziećmi, rodziną, przyjaciółmi, klientami. I jak zawsze przyszły testy, bo Życie przysyła mniejsze i większe testy, byśmy mogli poprzez konkretne działania ucieleśnić to czym pragniemy żyć. Te testy są NIEZBĘDNE, by ukorzenić w nas nową postawę.
Mimo, że doświadczyłam ogromnej straty w tym roku i bólu z tym związanego, jednocześnie zyskałam. Odzyskałam siebie i swoją prawdziwą naturę, która nie musi już siedzieć w cieniu. Odzyskałam to dziecko, które przyszło mówić prawdę, które widziało i czuło więcej, któremu zamykano usta tekstami „A ty się nie odzywaj.”, „Za kogo ty się uważasz”, „Ale ty jesteś bezczelna!”, „Jak ty możesz tak do mnie mówić?!”, „Potrafisz tylko ranić”, „Po co się wtrącasz?”. Pod naporem takich komunikatów próbowałam wstrzymywać to, co się ze mnie wylewało, a im bardziej wstrzymywałam, tym w gorszy sposób to wychodziło. I tak latami… Aż do czasu, gdy odnalazłam moje dziecko wewnętrzne i wreszcie je zobaczyłam, ono wreszcie zostało rozpoznane i wysłuchane, przeze MNIE. Zaczęłam uczyć się nowej komunikacji – mówienia swojej prawdy, tego co czułam, bez zagryzania innych. Ale nadal się to wielu nie podobało. Nie mogło. Bo to JA nie miałam jeszcze w sobie pełnej zgody na samą siebie, na tą Magdalenę, która przyszła tu, by mówić co widzi, a nie przytakiwać innym, żeby nie musieli w siebie zajrzeć.
Większość życia postrzegałam swoje słowa jak bolesne ukłucia. I takie bywały. Potrafiłam walić ostre riposty, potrafiłam się odegrać, uderzyć tam, gdzie najbardziej bolało. Tak się dzieje, gdy prawda jest spychana do cienia, wtedy wali brutalnie między oczy, bo wyjść musi tak czy tak. Miliony razy mówiłam do siebie „Po co ja się znowu odzywałam!!!????” „Trzeba było nic nie mówić!!!” Byłam wściekła na siebie za tą niewyparzoną gębę… Chciałam być inna… Nie wiedziałam wtedy, że moja ekspresja wychodziła w taki, a nie inny sposób, ponieważ nauczyłam się ją widzieć negatywnie, jako coś niechcianego. Tak jak inni jej nie chcieli, ja sama jej nie chciałam. Została odrzucona… Wypierałam z siebie to z czym przyszłam, nie podobało mi się to, bo nie zostało rozpoznane i przyjęte przez moich najbliższych. Byłam wściekła na to, że widziałam i czułam więcej niż ludzie chcieliby, żebym widziała i wyczuwała, i nie dość, że widziałam i czułam, to się musiałam jeszcze odzywać!
Dlatego zaczęłam zamykać sobie usta. Gryźć się w język. Przeczekiwać…. Przeczekiwać w nieskończoność na właściwy moment… który nigdy nie przychodził. Czekałam aż druga osoba będzie gotowa udźwignąć to, czym się podzielę. Ale to nie działało. Nie mogło, bo dawałam wtedy innym mylne poczucie, że wszystko jest w porządku. Ja się kisiłam, a oni myśleli, że jest OK. I od czasu do czasu kłułam, z nadzieją, że się domyślą. Taki galimatias. Tak Kochani robimy, aż nie damy temu dziecku w sobie prawa do jego autentycznej ekspresji. Tak Kochani robimy, dopóki boimy się co ludzie o nas pomyślą, dopóki boimy się, że nas opuszczą. I w końcu, jeśli chcemy być wolni, będziemy musieli zaryzykować to, że się na nas obrażą, wycofają, opuszczą. Będziemy musieli pozwolić odejść im z naszego życia, jeśli taka jest ich decyzja. Jednak Życie nie lubi pustki i jeśli jesteśmy lojalni wobec siebie, w to miejsce przyjdą inni ludzie, którzy na tą naszą wewnętrzną spójność odpowiedzą. Gwarantuję to Wam. Doświadczam tego w moim życiu.
Tej jesieni puszczam to, gdzie jeszcze nadal negatywnie postrzegałam moją autentyczną ekspresję. Przepraszam się z nią… Do tej pory jeszcze gdzieś postrzegałam ją jak kłucie, teraz postrzegam ją jak dar. Przyjmuję z powrotem do domu mojego serca wygnane dziecko. Ono przyszło z prawdą na ustach. Głoś ją Kochanie…!
Z tego miejsca chciałabym podziękować osobie, która kiedyś napisała o mnie w ten sposób: „W książce „Programy rodzinne twoich chorób” autor (Gerard Athias) pisze, że nasze nazwiska niosą za sobą ogromny przekaz i powiem ci, kłujesz szpileczką w dupsko aż człowiek podskakuje – oczywiście w celu przebudzenia tych zalegających na kanapie „beznadziei” (tak uogólniając). Z drugiej strony jesteś też Szpileczką od akupunktury – uaktywniasz przepływ energii życiowej dzięki nakierowaniu ludzi na właściwy tor 😄”
Moniminka dziękuję… 💗 Dotarło w końcu do mnie… 💗
Nazywam się Magdalena Szpilka. Nie lubiłam ani swojego imienia, ani swojego nazwiska, które przyjęłam po mężu. Dziś, KOCHAM je. Magdalena to ta, która strzeże światła. Szpilka to ta, która budzi i udrażnia przepływ energii życiowej. Jestem dumna, z tego jak się nazywam i wybieram żyć w spójności z tymi przesłaniami. Wróciłam do siebie, wróciłam do swoich korzeni…
Życzę Wam tego Kochani z całego serca!
Moje pytanie nie jest hejtem ale po co w zasadzie są sesje indywidualne, skoro jak sama Pani pisała kiedyś w komentarzu, że to podświadomość decyduje kiedy wypuścić emocje? No chyba, że Pani jakoś „prowokuje” triggery na sesjach? Nie wiem serio, nie rozumiem sensu płatnych sesji.. bo skoro i tak podobno to wszystko wychodzi w swoim czasie i tempie.. nie mowie że to złe, ale jak PŚ decyduje lub zewnetrzne triggery, to jaka jest gwarancja, że na sesji coś wyjdzie.
Na sesje zgłaszają się osoby, które potrzebują wsparcia w swoim procesie. Między innymi potrzebują, by pokazać im jak procesować triggery, jak pracować z ciałem, jak odszukiwać programy w podświadomości i je uwalniać. W takiej sesji mogą opowiedzieć swoją historię, która jest z czułością i bez oceny wysłuchana, co uzdrawia samo w sobie, bo doświadczają obecności i uważności drugiego człowieka, a tego wielu bardzo zabrakło. Poza tym, wszyscy mamy tzw. ślepe plamki, czyli te miejsca, których nie widzimy i gdy ktoś tak z boku popatrzy i zada pytania, to sprawy się wyjaśniają. Ja sama raz na jakiś czas korzystam z sesji, bo wspierając innych potrzebuję, by ktoś wspierał mnie.
Droga Madziu,
w jaki sposob zmienila sie Twoja komunikacja i ekspresja?
Czy moglabys opisac jak teraz wygladaja Twoje rozmowy o tym co Cie rani i co boli, na co nie masz przestrzeni lub energii? W jaki sposob to komunikujesz?
Na co zamienilas swoja zlosc i frustracje? Czy nie masz czasem poczucia, ze tlumaczac cos masz mniejsza „moc” niz klocac sie czy krzyczac i Twoje slowa nie sa traktowane az tak powaznie?
Szukam swojej drogi do nowej komunikacji, bez frustracji i zlosci, przeczekiwania i wybuchow. Moje wewnetrzne dziecko ma w sobie wiele zlosci, tule je codziennie, ale wyszla na wierzch moja wielka wrazliwosc, ktora broni krzyk i agresja.
Wybacz brak polskich znakow.
Przytulam serdecznie.
To jest świetny temat na nagranie Wezmę go pod uwagę.
Teraz, gdy komunikuję, wychodzę z pozycji oznajmiania. Nie tłumaczenia siebie, lecz oznajmiania co jest dla mnie OK., a co nie i czego potrzebuję, bez pretensji czy zarzutów, jednocześnie dając drugiej stronie prawo do innego zdania. Złość i frustrację traktuję jako posłańców, którzy mówią mi o jakimś dyskomforcie, o jakiejś niespełnionej potrzebie, więc najpierw je wysłuchuję na osobności, by udrożnić emocje (jeśli trzeba to się wykrzyczę czy walnę poduszką a innym razem wystarczy, że to po prostu nazwę czy o tym napiszę w pamiętniku) i dopiero potem z klarowności, staram się w dojrzały sposób komunikować.
Krzycząc czy kłócąc się nie jest się osadzonym w sobie, działa się z pozycji dziecka, które jest podrzędne. Coś w nas nadal wtedy czuje, że nie ma do czegoś prawa i dopomina się go od drugiej osoby.
Mi najbardziej w osadzeniu się w nowej komunikacji pomogły te setki razów, kiedy pozwoliłam sobie wykrzyczeć się, walić poduchami, kopać, czyli gdy udrożniłam tą stłamszoną przez lata złość, gniew.
Powodzenia!
Dzień Dobry,
Pani Magdaleno kontakt z Panią na ten czas jest utrudniony. Prowadzi Pani warsztaty i ma rozeznanie jaka osoba ma wiedzę i dar pomocy innym. Szukam pomocy w Poznaniu. Może Pani pomóc w znalezieniu takowej osoby? Serdecznie pozdrawiam. Ina
Witaj Ina, na tej stronie w dziale Polecam są wymienione osoby, które pracują online. Sprawdź proszę, czy ktoś by Tobie odpowiadał. Natomiast lokalnie, w Poznaniu, nie wiem kto pracuje z dzieckiem wewnętrznym. Pozdrawiam ciepło
WitAm Dziękuję za wszystko co robisz.Postaram się napisać krótko od dawna staram się brać odpowiedzialność za swoje emocję za siebie.Opukuje emocje i prubuje stawiać granice ale wszystko jest źle.Od 10 lat jestem w depresji,matka traktuję mnie jak psa i amortyzator jej problemów wiec na razie zerwałam kontakt,mam straszne poczucie winy.Pol roku temu chciałam odebrać sobie życie.Chodzę do psychiatry i psycholog ale to nic nie warte a nie stać mnie na drogie kursy.Jestem skrajnie wyczerpana mam uderzenia goraca,wszystkie badania lekarskie w normie.Dziękuję Z góry za jakąkolwiek odpowiedz Renia
Witaj Renia, na tej stronie w dziale Polecam podaję wirtualne grupy wsparcia na facebooku. Może chciałabyś dołączyć do ktorejś z nich. Wsparcie innych, przejrzenie się w ich historiach pomaga w swojej własnej rekonwalescencji. Jeśli nie czytałaś książki „Matki, które nie potrafią kochać”, to bardzo polecam pracę z nią. I czas, dać sobie czas. Przy tak długiej depresji i tak toksycznej relacji z mamą, to wymaga czasu, by wrócić do siebie.
Przytulam mocno.
Bardzo fajny tekst. Mi też na tę jesień opadł jeden wielki liść i po miesiącu wyrasta w jego miejsce nowy, prawdziwy i własny. Lubię Twoje filmiki i cieszę się że działasz. Ja mam na nazwisko Godawa więc oddaję cześć miłości 😉
Ale pięknie to ująłeś Jakub. Piękna liściasta metafora. I jakie piękne przesłanie w nazwisku. Po trzykroć piękne.
Co to introspekcyjne pisanie?
Witaj Magdo, odkryłam Twoje filmiki niedawno, większość przesłuchana i dzięki nim coraz więcej rozumiem i bardzo jestem za nie wdzięczna. W bardzo przystępny sposób i tak od siebie, z sercem tłumaczysz… Naprawdę dziękuję. Serce się raduje, że tak można, że jest to wszystko możliwe….
Chciałam zapytać Ciebie o żal, być może jakieś zdanie mnie nakieruje, może komuś jeszcze się to przyda… będę wdzięczna za chociaż kilka Twoich słów.
Nie do końca wiem jak sobie poradzić z ogromnym żalem do siebie – mam chyba taki schemat, że odrzucam to co dobre do mnie przychodzi (i teraz dotarło do mnie, że znów to zrobiłam, bałam się wyrazić, że chcę tego dobra), chyba ze strachu, że na to nie zasługuje. I odczuwam potem, po czasie ogromny żal i smutek, że pozwoliłam temu czemuś dobremu odejść, tak naprawdę postepując wbrew sobie i temu o czym w głębi duszy wiem, że tego pragnę, że będzie dla mnie dobre. Że strach zabija w takich kluczowych momentach logiczne myślenie. Czuje że to się wszystko odkłada w sercu i w gardle, ten cały żal i tak ściska od środka…
Ale zmierzam do tego, że na ten moment nie do końca wiem jak zdrowo przeprocesować ten żal do siebie. Taki długo utrzymujący się żal do siebie jest chyba destrukcyjną emocją, chyba nawet bardziej niż gniew, czy złość, bo tak naprawdę wydaje mi się, że do niczego nie prowadzi, tylko do poczucia winy i samobiczowania się. Czy po prostu tak jak z innymi emocjami, pozwolić sobie na czucie, utulenie tego żalu i smutku tak dlugo, ile trzeba? Wciąż wracają myśli, że nie cofnę czasu, że już nie będzie kolejnej szansy, że wyczerpał sie juz dla mnie limit dobra na jedną osobę przewidziany przez wszechświat, że to moja wina… Długo to trwa i wciąż powraca i bardzo boli i nie znika, tyle tego żalu jest, a nie zawsze jest gdzie sobie popłakać. Nie wiem, czy po prostu pozwolić sobie to czuć i poczekać ile trzeba będzie aż żal zniknie, chociaż wydaje się to nie mieć końca i chyba nawet jest trudniej, niż poprzednim razem (bo przecież niby powinnam być mądrzejsza, nie pierwszy raz odrzucam dobro, tylko wcześniej przepracowałam to głównie na poziomie myśli) i potem zająć się tym, co pod tym żalem siedzi tak naprawdę, żeby ruszyć dalej? Mam wrażenie, że ten żal do siebie, takie bycie na siebie złym, znów rozczarowanym sobą bardzo stopuje i nie pozwala ruszyć dalej z miłością do siebie…
Marta – mam niestety to samo… albo coś podobnego. W każdym razie – czuję żal nawet wtedy, a może przede wszystkim wtedy, gdy robię coś dobrego dla innych. U mnie to chyba wynika z braku poczucia wdzięczności od świata.
I ogólnie – gdy przychodzi coś naprawdę super, to szukam dziury w całym. A czasami odczuwam pogardę do siebie dlatego, że odrzuciłam to, co dobre.
Myślę, że odpowiedź może być w tym dotarciu do dziecka… Ja jeszcze do swojego nie dotarłam, ale życzę Ci, żeby Tobie się udało jak najszybciej 🙂 Może odbije się jakimś bumerangiem i również u mnie się odblokuje…
Madziu dziękuję za Twój przekaz. Twoje filmy i teksty są dla mnie bezcenne i bardzo pomocne. Jest w nich naturalność, głębia, szczerość i autentyczność. Dzięki Tobie zaczęłam odzyskiwać siebie i spojrzałam na siebie jak na osobę ważną, wartościową ,taką jaka jestem, bez konieczności ciągłego rezygnowania z siebie i udowadniania wszystkim, że zasługuję na miłość i akceptację. Teraz daję ją sobie przede wszystkim sama, i pamiętam każdego dnia, aby tego nie zaprzepaścić. Włączają się jeszcze czasami stare schematy, ale szybko wracam na właściwą ścieżkę. Żałuję, że nie spotkałam Cię na swojej drodze wcześniej, moje życie wyglądałoby inaczej. Nie przestawaj się dzielić tą mądrością i bogactwem wewnętrznym.<3
Jolu… bardzo Ci dziękuję za tak ciepłe słowa Serce mi się raduje, że to czym się dzielę tak Ci pomogło i pomaga. Gratulacje ogromne dla Ciebie. Słyszę tyle dojrzałości i miłości wobec siebie w tym co piszesz. Pięknie! Wszystkiego dobrego dla Ciebie
dzień dobry
Od jakiegoś czasu słucham Twoich filmów , czytam Twoje teksty i jestem wdzięczna , że na nie trafiłam. Moje dzieciństwo też przebiegało pod hasłem „dzieci i ryby głosu nie mają” . Matka była despotyczną egoistką , nastawioną tylko i wyłącznie na siebie. Ja miałam być na służbie, pomagać, być grzeczną i miłą , przynosić dobre oceny , iść na studia ( medycyna oczywiście) . Niestety bunt przeciwko temu skierowałam nie na nią tylko na siebie. Zaszłam w ciążę w wieku 17 lat. Ślub oczywiście musiał być, żeby sąsiedzi nie gadali. Potem wywaliła mnie z domu z 3 miesięcznym synem. Żyłam w ciągłym strachu i poczuciu winy, przez lata. Małżeństwo się rozpadło, potem kolejny związek , mój partner przejął rolę mojej mamy. 16 lat razem, zdrady , poniżanie, brak szacunku. Nic nie mówiłam, zamknęłam się w sobie. Sama ze swoimi problemami. Matka szczęśliwa , bo partner z kasą, z pozycją, zapraszał do restauracji, fundował święta i prezenty. Udawałam, że jest ok. Było do dupy, ale to było „znane, moje do dupy” Nawet nowotwór nie otworzył mi oczu, nowotwór języka. Jakże wymowne. Nie jestem już z nim, zwolnił mnie też z pracy, bo pracowałam w jego firmie. Musiałam się wynieść z „jego domu” Świat się zawalił. Żyję dalej. Odgruzowuję. Jestem na terapii. Zaczynam czasami czuć szczęście. Nagrywaj dalej, przekazuj swoją wiedzę, jesteś taka autentyczna, pomagasz uwierzyć, że dam radę. Bardzo Ci dziękuję.
Kasiu, sił i odwagi! Dasz radę!!!!