O co chodzi z tym cierpieniem…

Częstą pułapką osób na ścieżce duchowej jest zbyt szybkie „wskakiwanie” w spojrzenie z wyższej perspektywy i omijanie tego co dana sprawa, czy osoba w nas wywołuje. Wynika to z mylnego przekonania, ze osoby uduchowionej nie powinno „nic ruszać”. Nic bardziej mylnego. Jesteśmy tu na ziemi, by doświadczać, smakować, używać zmysłów. Jako duch owszem jesteśmy nieskończeni, niezniszczalni, potężni itd., ale jako istoty ludzkie doznajemy radości, cierpień, ograniczeń. Nie ma takiej możliwości, by odczuwać wyłącznie jeden koniec spektrum – np. radość jednocześnie udając, że nie istnieje drugi koniec spektrum – cierpienie. Prędzej czy później dojdzie do wyrównania. Pytanie, które dobrze by było sobie zadać to nie – jak omijać cierpienia, jak je zminimalizować, jak nie reagować, lecz jak sobie z nim radzić.

W naszej kulturze wmówiono nam, ze cierpienie jest złe, nauczono nas się go bać i wymyślono różne dziwne sposoby, za pomocą których próbujemy je zminimalizować, odepchnąć czy odwrócić od niego uwagę. Już od dzieciństwa nam się to wpaja – dziecko się przewróci a rodzic mówi „nic się nie stało” albo „o patrz tam jest ptaszek”, zdechł chomik, a rodzic mówi „oj nie płacz tyle, to tylko chomik, kupimy ci nowego”. Nie nauczono nas, a właściwie nie pozwolono nam opłakiwać strat tak, jak tego potrzebowaliśmy.

placzace dziecko

Ostatnio słuchałam bardzo ciekawej wypowiedzi szamana majańskiego Martina Prechtela, który mówił o rozpaczy i pochwale życia, i jak są ze sobą połączone. W jego plemieniu opłakiwanie, rozpacz stanowią bardzo istotną część życia. Osoba, która straciła np. ukochaną osobę, jest wspierana przez całą wioskę w opłakiwaniu jej. Dlaczego? Dlatego, że według nich, jeśli nie opłakujemy straty to znaczy, że za tym co straciliśmy nie tęsknimy, a jeśli nie tęsknimy, to znaczy, ze odbieramy temu wartość, nie wychwalamy jej życia i tego, że była jej częścią. Co gorsza próbujemy ominąć coś, co zdarzy nam się przeżyć wiele razy w życiu – śmierć bliskich, rozstania z partnerami, przyjaciółmi, przeprowadzki, starzenie się itd. Strata jest nieodłączną częścią naszego życia. Jeśli nie nauczymy się emocji z nią związanych wyrażać i uwalniać, to będziemy ten ciężar nosić w sobie i może on się ujawnić jako depresja czy nałóg.

I tu pewnie wielu z was zada pytanie – no dobrze, a co z całą filozofią „nie przywiązywania się do niczego”? No właśnie, tu znowu pojawia się nasze zachodnie myślenie – „byle na skróty”. Tego się uczymy od dziecka. Boli cię głowa, weź tabletkę. Chcesz szybciej dojechać do pracy, kup szybkie auto. Szybkie rozwiązania, oszczędzanie czasu, to główne hasła. Śpieszymy się nie wiadomo dokąd pomijając samych siebie w tym wszystkim. A może boli mnie głowa, bo za dużo pracuję? A może ta praca, do której tak się spieszę, to zupełnie nie to, co chcę robić? I niestety, podobnie podchodzimy do duchowości. Ma być lekarstwem na wszystkie bolączki i to jak najszybciej. Bierzemy sobie jakiś koncept z nadzieją, że dzięki niemu już nigdy nie zaznamy cierpienia i wszystko będzie cacy.

Jak to wygląda w praktyce? Załóżmy, że dzieje się coś przykrego osobie tzw. uduchowionej, np. kłótnia z kimś bliskim. Osoba ta stara się jak najszybciej spojrzeć z wyższej perspektywy, bo przecież jako osobie uduchowionej „nie przystoi” jej być poruszoną, smutną, zdenerwowaną, albo broń boże wściekłą. Robi więc szybko skrót duchowy i pyta samą siebie – dlaczego mi się to dzieje? Czy to z mojego dzieciństwa? Skoro jest moim lustrem, to co ja na tą drugą osobę projektuję? Gdzie ja to mam w sobie? Może to spłata karmy? Może to z przeszłego życia?… itd. Co ma miejsce? Proces mentalny. Analizowanie, myślenie, rozkminianie. Co się dzieje z ciałem i emocjami? Zostały totalnie ominięte. I co to znaczy? To znaczy, że i owszem ta osoba znajdzie wytłumaczenie tego dlaczego ta kłótnia miała miejsce i może nawet spojrzy na tą osobę z innej perspektywy, ale emocje nie zostały zauważone, a więc pobudzona energia została stłamszona.

Emocje są energią, która porusza się jak fala. Fala ma swój początek, szczyt i wyciszenie. W momencie gdy intelektualizujemy to, co się z nami dzieje i zatrzymujemy fale przed osiągnięciem przez nią szczytu, nie pozwalamy tej energii zakończyć cyklu. Zostaje ona zablokowana w naszym ciele i wyskoczy przy najbliższej okazji, najczęściej wywołana przez kompletną bzdurę.

I jak to się ma do teorii „nie przywiązywania się”? A tak, że najpierw trzeba zauważyć czy wręcz opłakać to, co nam się stało, by naturalnie przyszło pogodzenie się z tym co się wydarzyło, a wtedy robimy miejsce na coś nowego. Koło życia, ot co. Nie opłaczesz – nie puścisz. Przyjrzyj się dziecku – gdy dziecku coś się dzieje, płacze wniebogłosy, czasem aż lamentuje. Jeśli nie będziesz mu w tym przeszkadzać, w pewnym momencie ono ochłonie i zajmie się czymś innym. Ale jeśli mu przerwiesz, będzie do tego wracać albo to stłamsi. Problem polega na tym, że my właśnie nie pozwalamy sobie na lament i zabijamy cykl, zwłaszcza gdy chcemy być tacy „uduchowieni”. Szukamy odpowiedzi w umyśle, a ciało upycha lament w komórki. Używamy duchowości jako kolejnej rzeczy, która utrzymuje naszą fałszywą maskę. A gdzie autentyczność? Gdzie prawdziwość? Bez tego nie ma wolności…

Dopiero gdy pozwolimy z otwartym sercem życiu przez nas przepływać i wyrażać się przez nas w pełni jako radość, szczęście, miłość ale też jako smutek, złość, żal, to wtedy nie będziemy nic stopować, a w ten sposób nie będziemy do niczego przywiązani i zwrócimy sobie wolność. To brzmi jak paradoks, ale czyż nie jest paradoksem to, że jesteśmy duchowymi istotami mającymi fizyczne ciała..?

Zwróć więc uwagę jak ty podchodzisz do tego co się wydarza w twoim życiu. Czy pozwalasz sobie poczuć głębię tego, co się w tobie uaktywnia w danej sytuacji, czy próbujesz jak najszybciej się tego pozbyć, zatuszować, bo się tego boisz, albo nie chcesz wyjść na osobę przewrażliwioną, emocjonalnie niedojrzałą, nie uduchowioną? Jeśli czegokolwiek mnie osobiście „nauczyła” duchowość to właśnie wrażliwości i zgody na emocje – moje i innych oraz tego, że nie trzeba nic z nimi robić. Wystarczy stać się dla nich przestrzenią, być świadkiem tego jak przepływają w swoim tempie.

comforting-others
Nie mieliście tak, że gdy przeżywaliście jakąś stratę w życiu, a ludzie do was mówili różne idiotyczne rzeczy np. „tak miało być” albo „już czas się pozbierać” albo „kiedyś będziesz się z tego śmiać” mieliście ochotę wystawić ich za drzwi? Czego tak naprawdę potrzebowaliście? Czy czasem nie obecności? Czy nie wystarczało to, że ktoś przy was po prostu był, trzymał za rękę i niczego nie próbował naprawiać? Tego właśnie potrzebują nasze emocje – pozwolić im być i w swoim czasie i tempie przepłynąć. Im mniej ingerujemy i pośpieszamy tym lepiej.

Im szybciej zgadzamy się w danym momencie na to, co zostało w nas poruszone, pozwalamy to sobie poczuć całym sobą i oddychamy spokojnie i głęboko, tym łatwiej i bez turbulencji dana emocja może zakończyć swój cykl. I dopiero wtedy, samoistnie, spontanicznie pojawia się zrozumienie danej sytuacji, spojrzenie z wyższej perspektywy. Wtedy, jeśli taka jest nasza intencja, odpowiedzi na pytania „dlaczego mi się to dzieje”, „co ta osoba mi pokazuje” itd. same się pojawiają bez żadnego mentalnego wysiłku. Ale najpierw zawsze trzeba nazwać rzecz po imieniu – np. on mnie zranił, ona mnie oszukała, oni mnie nie kochają, straciłam go itd. i pozwolić wypłynąć emocjom, urosnąć do apogeum, być dla nich przestrzenią, nie stając się nimi, oddychać głęboko i czekać cierpliwie. Im więcej damy sobie na to zgody i czasu, tym szybciej fala przepłynie. Taki kolejny paradoks..

zdjęcia pochodzą z: http://www.luxlux.pl i becomingsomethingbeautiful.wordpress.com

20 przemyśleń nt. „O co chodzi z tym cierpieniem…

  1. Masz rację, że ludzie biorą czasem jakiś koncept bez głębszego zrozumienia i tylko robią sobie tym krzywdę.
    Z tym nieprzywiązywaniem się to, z tego, co czytałam o tej filozofii, chodzi tu raczej o głęboką świadomość przemijalności wszystkiego i taką umiejętność nietrzymania się kurczowo rzeczy, ludzi, spraw, czy własnych uczuć i stanów. A nie żeby być obojętnym.
    Nawet Dalajlama mówił, że gdy dowiedział się, że umarł jego brat, odczuł smutek. Mistrzostwo duchowe jednak polega tutaj na tym, żeby czuć co się czuje w danej chwili , ale żeby do tych uczuć się nie przywiązywać, nie przyklejać swoim umysłem. Np. poprzez myślenie, że to coś mojego, coś co mnie definiuje, albo dla odmiany walką z tym też się można z tym skleić, paradoksalnie. Dalajlama, jako mega wytrenowany w medytacjach i praktykach duchowych człowiek, był w stanie nie przywiązać się do tego odczucia smutku i do myśli, które przez jego umysł zaczęły przelatywać w związku z odejściem jego brata. Dlatego nie tkwił w tym smutku miesiącami. Pozwalał mu przepłynąć w danej chwili i nie łapał się go, np. próbując z nim walczyć, rozmyślać o nim, czy w ogóle coś z nim robić, zamiast tego tylko obserwował swój umysł i ciało z życzliwością i współczuciem. Tak samo na pewno nie łapał się wałkowania wspomnień o bracie, czy jakichś rozmyślań co mógł zrobić lepiej, albo wypominań do losu typu „dlaczego ja?”, myśli o przyszłości „jak ja teraz będę żył bez niego” itp. Czyli potrafił zrezygnować z całej tej gorączkowej aktywności umysłowej, która dodaje nam znacznie więcej cierpienia, niż to jest konieczne. Bo takie myśli nas wkręcają, ale tylko jeśli się z nimi utożsamiamy, nie mamy do nich dystansu i zrozumienia, że to tylko myśli i jak się pojawiły, to tak samo mogą odejść. W tej filozofii chodzi po prostu o akceptację tego co jest i obserwację tego wszystkiego bez osądzania, z szacunkiem i życzliwością, pozwalanie rzeczom mijać i przepływać (tym w świecie i tym w umyśle i ciele), o wielką uważność, życie w pełni skupione na tu i teraz, bez rozproszenia umysłu na nadmierne wałkowanie myśli. Tak przynajmniej ja rozumiem te praktyki, że na tym to wszystko mniej więcej polega.
    I jak widać, w ogóle tu nie ma miejsca na przemoc mentalną wobec siebie samego. Tak że ludzie zupełnie źle tą ideę nieprzywiązywania się rozumieją, bardzo powierzchownie i przez pryzmat naszej zachodniej kultury. Która niestety jest chyba bardziej nacechowana agresją, takim nastawieniem na siłowe rozwiązywanie spraw, niż kultury dalekiego wschodu, skąd ta filozofia do nas przywędrowała.
    Z tym, że trzeba tu jeszcze zaznaczyć, że przeciętny Kowalski/Kowalska nie są Dalajlamą 😉 I w związku z tym może niech się nie porywają z motyką na słońce. Tak samo, jak się całe życie spędziło na kanapie na przykład, to nie weźmiesz i ot tak nie pofruniesz nagle na nartach niczym Piotr Żyła. Myśląc w naiwności: bo on tak umie, to czemu ja bym nie mógł? 😉 Wiadomo, taki Żyła trenuje codziennie od wielu lat i dopiero ma swoje efekty. Tak samo mistrzowie medytacji nie osiągnęli swojego stanu umysłu ot tak, bo nagle sobie tak postanowili, ale poprzedziły to dziesiątki i setki godzin medytacji, i innych praktyk duchowych. Dlatego myślę, że jakkolwiek można to podziwiać, że zachowują tak wielki spokój umysłu i równowagę emocjonalną, a nawet samemu próbować pomału, małymi kroczkami robić to, co oni, żeby zbliżyć się do tego stanu, tak musi to być jednak wszystko z głową i pomyślunkiem, i gruntownym zrozumieniem tematu. I przede wszystkim ze świadomością, że na taki efekt trzeba dużo pracować, samo to z nieba im nie spadło. Bo inaczej, to właśnie tak, jakby jakiś Kowalski nagle sobie postanowił ubrać narty i wyjść na skocznię narciarską, i myślał, że pofrunie jak Żyła, czy inny Małysz 😉

  2. Dziękuję że jesteś, że dzielisz się ta mądrością
    Myślę że też się tak zgubiłam w tym „uduchowienie” . Paradoks tego taki że innym bardziej jestem w stanie pomóc niż sobie , znaleźć tą drogę do swego wnętrza. Tylko jak ? Jak to działa ? Jeśli sama jej szukam ? Jak jestem w stanie dawać ludziom coś czego sama nie mam ?
    Pozdrawiam cieplutko!

  3. Mam pytanie do autorki tej strony/bloga. Bardzo podoba mi się Pani porównanie emocji do fali, jednak zastanawiam się co się stanie z daną emocją w momencie, gdy osiągnie apogeum a ja z nią pozostanę aż do jej rozpuszczenia. (wolę słowo „rozpuścić” niż „uwolnić”). Czy ta konkretna emocja zniknie, czy może wróci ale jako 'mniejszy potwór’, a potem jeszcze mniejszy itd i dopiero ?

    1. Może i zniknąć i wrócić jako mniejsze/większe. Istotne jest odszukanie o czym informuje, o jakiej potrzebie, o jakim odebranym prawie do czegoś, które teraz możemy sobie zwrócić. Pozdrawiam ciepło

  4. Pomocy..
    Mam 23 lata przechodzę przez proces powrotu do siebie od jakichś 4 miesięcy, w tym czasie przechodziłam przez mocne emocje, wywrócenie do góry nogami przeszłości, wykopanie z pamięci „skarbów” z dzieciństwa, pozbycie się mechanizmów obronnych, rzucenie sobie prawdą w twarz.. spadłam, mocno, szybko zleciałam z góry kłamstwa, zaprzeczenia, oporu, wyparcia, udawania. Prawda mnie pobiła, skopała, zwyzywała, ale okazała się moją najlepszą przyjaciółką. Przez jakiś miesiąc po wywaleniu zbroi udawania, zaprzeczania wiodłam inne życie. Niby nic się nie zmieniło a jednak ja już nie byłam tą samą osobą. Czułam się wolna, pewna siebie, lekka, jak było wesoło to śmiałam się spontanicznie, ale jak było smutno to płakałam. Wyrażałam emocje, które kiedyś były mi zabronione i czułam się z tym świetnie. Zrozumiałam czym jest człowieczeństwo, poczułam się osobą wartościową, pełną energii życia, mogłam robić wszystko co kiedyś było mi zabronione krótko mówiąc mogłam żyć i nie przepraszać za to. Ale co się z tym stało? Jest piątek wieczór, od tygodnia jestem umówiona ze znajomymi na wyjście, ale nie mogę ruszyć się z łóżka. Jeszcze nie czułam w sobie takiej derealizacji i depersonalizacji. Od trzech dni nie potrafię normalnie funkcjonować. Mam tyle lęku, tyle.. znowu wątpliwości. Myślałam, że już mi „przeszło”. W poniedziałek gdy wyszłam ze znajomymi czułam się świetnie, przejrzystość i sprawność umysłu, poczucie humoru, mogłam odpowiedzieć na każde pytanie bo tak spójnie ze sobą się czułam, ale od kilku dni.. jest tragicznie gorzej, widzę zero szansy na poprawę, zero pozytywów. Nawet techniki, które kiedyś były dla mnie tak zbawienne (procesowanie emocji, czytanie artykułów, książek, rozmowa z kimś bliskim) nie ruszają mnie w ogóle. Czuję się jak warzywo, czuję tylko wyczerpanie, derealizację, nawet ciało kiepsko czuję, mam ataki paniki. Co te objawy mogą oznaczać? czy to znak, że w podświadomości zostały jeszcze jakieś nieprzepracowane emocje? czuję, że odchodzę od zmysłów.

    1. Uzdrawiamy się po spirali, dotykając coraz głębiej tych samych rzeczy. Uzdrawianie jest też swego rodzaju sinusoidą, wdechem i wydechem – po dołku następuje górka (jak nabranie powietrza), by znowu zanurkować głębiej i znowu wypłynąć po oddech. To nigdy nie ustaje, bo my cały czas ewoluujemy, ale stajemy się w tym wszystkim coraz bardziej biegli i coraz bardziej dla siebie współczujący.
      Dla mnie osobiście takie „tąpnięcie” to oznaka tego, że moje dziecko wewnętrzne przychodzi do mnie z czymś trudniejszym i głębiej zakopanym. Jest to dla mnie oznaka jego zaufania i mojej gotowości, by się z tym zmierzyć.
      Powodzenia Magda ❤

  5. Magdo tak pięknie i zrozumiale potrafisz to wytłumaczyć….. Dziękuję. Tak bardzo mi pomogłaś i pomagasz każdym swym wpisem i nagraniem 🙂 Jesteś cudownym, ciepłym, i dobrym człowiekiem 🙂 Pozdrawiam. <3

    1. Dziękuję Joanna za ciepłe słowa. Cieszy moje serce, że to czym się dzielę, jest dla Ciebie pomocne ❤

  6. JA JA CIE, KURWA, ROZUMIEM!!!

    Po prostu szkoda pisania, że miałam niemal identycznie, i że dojście do siebie zabrało mi jakieś 45 lat mego życia (wciąż w drodze jestem zresztą). Do Ciebie też zwracałam się o pomoc- ale kolejki 🙂 Nic to, szukałam i znalazłam inne drogi, ale najbardziej pomaga mi SŁUCHANIE SIEBIE.
    Z perspektywy czasu i zmian w systemach wychowawczych, edukacyjnych itp, widać coraz jaśniej że to po prostu KOSZMAR I MASAKRA PSYCHICZNA co większośc z nas przeszła w domach tzw. rodzinnych. Ja osobiście musiałam zerwać kontakty z najbliższymi i rozwieść się z mężem, żeby wyczyścić wszystkie złe energie z mego życia, i o d 2 lat staję sę innym człowiekiem! Dosłownie jak Fenix z popiołów! 🙂

    1. Ja tak samo, mam 54 lata i od pół roku robię to o czym piszesz, odeszłam od męźa i opuściłam tych co mi zabierali energię, staję się nowa i nawet gdy po roku pandemii wskoczyłam do wody, mam siły pływać jak nigdy w źyciu. I choć wielu rzeczy pewnie się lękam, to nie jest to strach, który mnie zabija jak dawniej. Odzyskuję siebie, bo jestem zaciekawiona źyciem. Magdy słucham od 2 lat i ciągle jestem w innym miejscu, jakby ogromne drzwi rozchylały się coraz bardziej. Dziękuję Kobiety ❤️

  7. Pięknie i z jasnością opisana prawda o emocjach i duchowości!!! Czytając ten tekst poczułam ogromny spokój i zgodę na życie takim jakie jest. Dziękuję 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *