Potrzebuję odpoczynku. Tak bardzo potrzebuję odpoczynku po tym całym maratonie przeprowadzkowym, a potem zagnieżdżaniu się w Polsce. Zaplanowałam ten tydzień, już jakiś czas temu, na odpoczynek właśnie… No ale wczoraj wieczorem zamiast się pakować na kilkudniowy pobyt w ustronnym miejscu, znowu zaczęło się ze mnie wylewać. Dzielę się więc poniżej Kochani, a na komentarze odpiszę za kilka dni, po powrocie.
Wychowałam się z mamą, która notorycznie mnie prowokowała, głównie w białych rękawiczkach. Próbowała to robić również w stosunku do mojego ojca i brata, ale oni ją najczęściej ignorowali, więc z tym większym impetem uderzała we mnie. Jej prowokacje były szczególnie jadowite i okrutne, gdy miała wypite. Uderzała słowami, które na pierwszy rzut oka wydawały się niewinne, ale które trafiały w sam środek i wywoływały ból nie do zniesienia. Z tego bólu wychodziła moja reakcja, bo w końcu nie wytrzymywałam i wtedy albo krzyczałam albo wręcz potrafiłam się z nią szarpać czy porządnie odepchnąć. I co robiła moja mama? Obdzwaniała potem rodzinę opowiadając przekolorowane lub nieprawdziwe rzeczy, opowiadając jaką to wredną córką jestem. Oczywiście pomijała cały fragment dotyczący prowokowania mnie. Ja po takiej akcji siedziałam zapłakana w pokoju i czasami biłam się pięściami w głowę. Byłam na siebie wściekła, że znowu dałam się wciągnąć, a ona znowu wykorzystała to przeciwko mnie. Byłam na siebie wściekła, że nie umiałam jej zignorować i coraz głębiej osadzało się we mnie poczucie, że „coś jest ze mną nie tak”. W kółko zadawałam sobie pytania „Czemu nie mogę jej po prostu olać?”, „Dlaczego jej słowa, miny tak mnie ruszają, a innych nie?”. Mama zazwyczaj nie odzywała się przez jakiś czas i czekała aż przyjdę ją przeprosić. Tak, to ja w końcu przepraszałam. I przez to, że to wielokrotnie robiłam jakaś część mnie uwierzyła, że to ja byłam katem, a moja mama była moją ofiarą. To wpisało się we mnie bardzo głęboko i odtwarzało się potem we wszystkich moich relacjach. To ja byłam ta winna, to ja byłam ta zła, ta agresywna.
Trwało to latami. Dopiero, gdy już jako dorosła kobieta, sama będąc mamą, zaczęłam uzdrawiać matczyną ranę, usłyszałam przełomowe słowa od Bethany, kobiety, która mnie w tym procesie wspierała. Nie pamiętam dokładnie jak brzmiały, ale pamiętam jaki zwrot we mnie wywołały. Ich przekaz był mniej więcej taki: Jaka Twoja reakcja wesprze Ciebie samą najlepiej? Wow… To był punkt zwrotny. Od tego momentu wszystko się zmieniło. Wypisałam sobie konkretne, zdrowe, wspierające mnie samą zachowania w odpowiedzi na konkretne zaczepki, szantaże emocjonalne i manipulacje mojej mamy, i zaczęłam je stosować. Do tego pracowałam z każdym jednym triggerem*, który się pojawiał. Zaczęłam jasno i klarownie, tak jak umiałam na tamten czas, stawiać moje granice i nazywać rzeczy po imieniu. To było bardzo trudne dla mnie i wyciągało ogromne pokłady poczucia winy, ale mama, mimo, że uderzała z jeszcze większą siłą, nie była już w stanie mną manipulować na taką skalę jak wcześniej. Ostatecznie doszło do tego, że musiałam zerwać z nią kontakt nie wiedząc czy to tylko na jakiś czas czy już na zawsze. Poczucie winy sięgnęło wtedy zenitu, wylazły stare zinternalizowane zarzuty „Co z ciebie za córka!?” Jednak nie były już w stanie mną sterować. Całą sobą czułam ogromną potrzebę ochrony siebie i swoich dzieci, szczególnie córki, po którą moja mama wyciągała manipulujące macki pod słodką przykrywką kochanej babci. Potrzebowałam też czasu, by odbudować się z dala od niej, po ciągłym gaslightingu, emocjonalnym dręczeniu z jej strony, po ciągłym wmawianiu mi w ukryty sposób, że jestem ta zła, że jestem potworem bez serca, katem.
Zajęło mi kilka lat, by w moim własnym procesie, z dala od mamy, wyrzygać wszystkie możliwe emocje i pretensje, które miałam w stosunku do niej. Przychodziły falami. Gdy już myślałam, że jest po wszystkim, wypływały następne. W tym czasie nie miałam z nią żadnego kontaktu. Gdybym miała, to nie wiem co bym jej zrobiła pod wpływem tego przeolbrzymiego wkurwu, który się ze mnie wydobywał. Niezliczoną ilość razy wyobrażałam ją sobie i darłam się „Spierdalaj z mojego życia!!!”, „Nienawidzę cię, kurwa tak bardzo cię nienawidzę!!!!” Ona w tym czasie robiła nagonkę na mnie w rodzinie i wśród znajomych, rozsiewała plotki, które do mnie docierały, o tym, że jestem w sekcie, że jestem psychiczna, a z moim teściem toczyła rozmowy o tym, że dzieci trzeba mi odebrać. To paradoksalnie „pomagało” mi w moim procesie. Wyciągała mi tym wszystkie pochowane krzywdy, których dopuściła się dużo wcześniej. Każdą jedną brałam i uzdrawiałam tak jak umiałam. Z czasem z tego mojego procesowania wyłonił się sposób na odbudowywanie relacji ze sobą, z dzieckiem wewnętrznym, który jest ze mną do dziś i ciągle ewoluuje. To wtedy nauczyłam samą siebie robić z gówna żyzny nawóz do wzrostu. To wtedy nauczyłam się tego jak odnajdywać za emocjami swoje potrzeby i prawa, i zaczęłam je komunikować. To wtedy uświadomiłam sobie, że tym, co jest niezbędne do wyjścia z dynamiki ofiara-kat jest przede wszystkim nazwanie rzeczy po imieniu i pochylenie się nad własną krzywdą. Paradoksalnie mój „oprawca”, stał się moim „wybawcą”, bo im bardziej mama dokręcała śrubę, tym większą moc odzyskiwałam. Gdy dziś, z perspektywy czasu na to patrzę, to myślę sobie, że nieźle się umówiłyśmy na to życie. Odzyskując swoją moc w relacji z nią, odzyskałam ją we wszystkich innych relacjach.
Pamiętam jak w tamtym czasie, gdy dostałam dostęp do mojego wkurwu, nikt z moich najbliższych mnie nie rozumiał, nikt nie ogarniał tego, co się ze mną działo, ani mój ojciec, ani mój brat, ani kobiety obecne w moim życiu, niektóre wręcz próbowały mnie pacyfikować i otwarcie lub w ukryty sposób próbowały nakłaniać do pojednania z mamą. Mój mąż wzdychał, kręcił głową z niedowierzania i pogardy, i czekał aż mi przejdzie. Nikomu nie pasował ten mój wkurw. Nikomu oprócz Bethany i kobiet w jej grupie wsparcia. Tam mogłam wypuścić mój ogień z brzucha i przelać go w takie słowa, jakimi wychodził, a wychodził czasem przez siarczyste „FUCK OFF!!!”. To tam głęboko do mnie dotarło, że TO JA byłam krzywdzona, a moja mama była tą, która krzywdziła mnie, a nie na odwrót.
To czego jesteśmy teraz wszyscy świadkami i uczestnikami jest dla mnie skalą makro tego, co dzieje się w wielu z nas w skali mikro. Ten system oparty na fałszu, manipulacji, dominacji, na tym, że z ofiary robi się kata, nie może już dłużej istnieć. Oprawcy są widoczni gołym okiem. Katem nie jest kobieta, która dokonuje aborcji w sytuacji, gdy jest zagrożone jej życie, czy w sytuacji, gdy nosi w sobie zdeformowany płód, który będzie po narodzinach umierał w agonii. Jej cierpienie nie skończy się ze śmiercią jej dziecka. Ona będzie z tym bólem, z tą tragedia żyła do końca życia. Katem jest państwo i kościół, które zamiast ją wspierać w tak bolesnej i trudnej sytuacji odzierają ją z godności, odbierają jej wybór, wymuszają na niej uległość i robią na nią nagonkę. To jest ohydna prowokacja i na tą prowokację każda i każdy z nas ma sobie właściwą reakcję. Absurdem jest oczekiwać wyłącznie wyważonej, spokojnej i do tego jednakowej reakcji od wielu milionów ludzi przy takiej skali prowokacji, w trakcie tak napiętej sytuacji jakimi są wielomiesięczne restrykcje, po takim przykręcaniu śruby przez rząd i kościół szczególnie w ostatnich latach, po tylu wiekach tłamszenia głosu i praw kobiet. Święty wkurw musi wybrzmieć, musi ponieść się echem, musi oczyścić brzuch i udrożnić gardło, musi walnąć ręką w stół i przywołać do porządku. Nie wiem jak Wy, ale ja mam mocne poczucie, że dzieje się dokładnie to, co ma się dziać, czuję, że idzie wielka, ale to wielka zmiana. Każda i każdy z nas w niej uczestniczy na swój sposób. Ci z Was, którzy potrzebują krzyczeć, krzyczcie! Boże, jak ja Was rozumiem! Krzyczcie tak, żeby Was było słychać głośno i wyraźnie! Krzyczcie z głębi siebie, z głębi Waszego brzucha! Jednocześnie nie dajcie się prowokować do zachowań, które mogą zostać użyte przeciwko Wam (!!!). A Ci z Was, którzy nie krzyczą, bo czują inaczej, bo mają inną reakcję, a może po prostu już nie musicie krzyczeć, trzymajcie dla nich przestrzeń.
Rodzimy NOWE. Razem.
*trigger – tu: pobudzenie emocjonalne wywołane przez czyjeś słowa, minę, zachowanie
Postanowiłam napisać, bo przejścia z matką miałam podobne, a dziś w wieku 42 lat mam swoją teorię dlaczego to wszytko trwało latami i Ona latami mogła sobie używać. Ona i jej podobni toksycy. I może teraz jest czas mówienia im – stop, dość, nigdy więcej. Do tej pory wrażliwi, wysoce wrażliwi, empatyczni, Ci z sercem szukali winy w sobie, uzdrawiali się latami. Brali te ICH(matek, ojców, rodzeństwa, kolegów, księży, sąsiadów) chanstwa, kłamstwa, manipulacje na siebie. Nie stawiali granic, bo niby jakim prawem. Wmawiano im, że trzeba przebaczyć, on Cię kamieniem ty go chlebem, bądź mądrzejsza, dramatyzujesz, przesadzasz, Tobie wszystko przeszkadza. A toksycy rośli w siłę. System na to pozwolił(może jest głębszy sens, nie wiem). A dziś my empatyczni, wrażliwi, wysoce wrażliwy bierzemy miecz i wbrwe naszej naturze, ale z głębokim przedswiadczeniem że tak trzeba mówimy – podejdziesz, a nie zawaham się go użyć! To w grupie manipulantów, toksyków, psychopatów rodzi zdumienie i szok, mają nas za wariatów, ale jednocześnie się nas boją. Bo bali się nas zawsze, dlatego atakowali. Bo w nas jest ogromna siła, w nich tylko słabość. I nie wiem jaki jest Wyższy plan, ale mam wewnętrzne przekonanie, że jesteśmy tu po to, by powiedzieć IM stop. Bo to nie my potrzebujemy pomocy, a Oni. I może zaraz ktoś mi powie, że obrona siebie z „mieczem w ręku” do niczego dobrego nie doprowadzi. Że będziemy jak Oni. Nie będziemy,nigdy. Nie taka nasza rola tu na Ziemi i nie taka nasza natura. Ale naszym zadaniem jest podnieść się wkońcu z kolan, zaprzestać biczowania i powiedzieć – stop, już nie dajemy zgody na Wasze zło wobec nas.
Mocne słowa. Dziękuję Gośka. Tak, ja też uważam, że przyszedł czas powiedzieć dość. To my wrażliwcy nie reagując, nie stawiając granic pozwalamy siebie źle traktować. To już najwyższy czas, by siebie szanować.