Jakże wiele razy robimy coś, co rani drugą osobę w związku. Nie dlatego, że to, co robimy jest raniące samo w sobie i robimy to celowo, by zranić. Rani, bo uderza w emocjonalną ranę, którą ten człowiek nosi w sobie od lat.
Napisała do mnie ostatnio kobieta, która jest rozdarta wewnętrznie, ponieważ przyjaźni się z kimś, kto wspiera ją w rozwoju, a kto wg jej męża zagraża ich związkowi. Napisała, że być może powinna wycofać się z tej przyjaźni, by zrobić przestrzeń w swoim życiu na samodzielny wzrost, a poza tym wie, że rani męża tą przyjaźnią i nie chce mu dodawać cierpień. Hmmm… delikatna sprawa…
Przypomniało mi to czasy, kiedy okłamywałam własnego męża, nie mówiąc mu, że spotykam się z przyjacielem, żeby Grzegorz nie czuł się zazdrosny. Ale to nie działało, bo przez to ja się czułam tak, jakbym robiła coś złego. I na dłuższą metę nie działało to dla mojego męża, bo „pomagałam” mu w ten sposób utrzymać jego strachy w miejscu… Pozostawał nadal schowany w swojej skorupce, która „chroniła” go przed całym światem. Zazdrość sygnalizuje, że osoba czuje się niewystarczająco dobra… i to jest dokładnie to, jak mój mąż tak naprawdę się czuł. Poprzez kłamanie „chroniłam” go przed poczuciem „jestem gorszy”. Trzymało to i mnie i jego w ograniczeniach. Nie żyliśmy świadomie, żyliśmy w reakcji na nasze wewnętrzne emocjonalne rany.
Któregoś dnia zdobyłam się na odwagę i powiedziałam mu, że mam zamiar spotkać się z przyjacielem, o którego był zazdrosny i z dwoma innymi osobami. Do dziś pamiętam jego minę i totalne „Co…?!?!” na jego twarzy. To był początek dla mojego męża wychodzenia ponad to, co o sobie wtedy myślał. Początek nieprzyjemny, bolesny, który wywołał falę emocji. Moja uczciwość w związku z tym czego wtedy potrzebowałam otworzyła drzwi dla niego, by zmierzyć się ze swoimi ograniczeniami. Powiedziałam wtedy Grzegorzowi jak się czuję w obecności tego przyjaciela, jak jego towarzystwo mi pomaga. I jednocześnie zdałam sobie sprawę… że przyszedł czas bym uzdrowiła w sobie zależność emocjonalną od tego przyjaciela… Uczciwość prowadzi do… uczciwości.
Oboje z mężem tańczyliśmy wtedy chory taniec. Ja czułam pustkę w środku, a on czuł się gorszy. Para z piekła rodem… On nie napełniał mojej pustki, a ja nie wspierałam jego poczucia wartości. Oboje chcieliśmy czegoś z zewnątrz. I dopiero, gdy wzięliśmy odpowiedzialność za nasze wewnętrzne emocjonalne rany, mogliśmy urosnąć ponad nie. Przestałam chronić Grzegorza przed bólem, przestałam być odpowiedzialna za jego odczucia i reakcje, co nie znaczy, że zamieniłam się w zimną sukę. Zajęłam się swoimi odczuciami i reakcjami, wzięłam odpowiedzialność za siebie. Pozwoliłam na to, by czuł to, co czuł, bez naprawiania tego moimi działaniami czy brakiem działania. I on zrobił to samo – przestał pozwalać na to, żebym traktowała go jak moje lekarstwo.
Teraz, gdy coś się we mnie zadziewa, Grzegorz nie próbuje tego naprawiać, po prostu jest, obecny, obok mnie, przytula mnie lub głaszcze jeśli potrzebuję. Nie daje się wkręcać w moje rany, zwłaszcza, gdyby to oznaczało “nie” dla jego potrzeb. Nie wkręca się w moje lamenty, ale też ich nie ocenia. Słucha, daje przestrzeń zranionej części mnie, tak jakby słuchał skrzywdzonego dziecka. Nie ratuje, nie pociesza, jest, jest ze mną w tym przeżywaniu. I ja robię to samo dla niego. Dajemy sobie nawzajem przestrzeń i obecność.
To co oboje odkryliśmy to to, że kiedy zraniona część któregoś z nas zostaje wysłuchana, kiedy ofiaruje się jej empatię zamiast litości bądź oceniania, to w tej przestrzeni akceptującej obecności następuje ulga, rozluźnienie, spokój… Bo dokładnie tego ta zraniona część potrzebuje – być wysłuchaną, zauważoną, przyjętą bez żadnych ocen.
Doświadczyłam jak ważne jest bycie uczciwym ze sobą. Zadawanie sobie samej pytań, na przykład: jakie są powody moich działań? Czy działam świadomie, czy z reakcji na jakąś moją wewnętrzną emocjonalną ranę? Dlaczego rezygnuję z czegoś, np. z przyjaźni z kimś? Czy czuję wewnętrzne „tak”, bo np. potrzebuję przestrzeni dla siebie, swojego związku, czy czuję, że czegoś samą siebie pozbywam? Innymi słowy czy robię to dla siebie, czy po to, by kogoś chronić przed jego lękami…? Ważne się temu przyjrzeć, bo jakiekolwiek działanie nie zgodne z twoją wewnętrzną prawdą obróci się przeciwko tobie… i przeciwko drugiej osobie, bo nieświadomie będziesz tą osobę winić za to, czego sobie sama odmawiasz.
Dlatego uważam, że ważne jest by wsłuchać się w siebie i w to, co dana osoba, rzecz, sprawa dla mnie samej znaczy, jakie miejsce w moim życiu zajmuje. W przypadku tej kobiety, która do mnie napisała, wsłuchanie się w siebie i zadanie sobie samej uczciwie pytań: co dla mnie oznacza przyjaźń z tą osobą, ile przestrzeni mam w swoim życiu na nią, czy to ja chcę od tego odpocząć czy robię to dla kogoś innego? I odpowiedź na te pytania może się zmieniać. I może to faktycznie jest czas zrobienia sobie przerwy od tej przyjaźni, jest to jak najbardziej słuszna potrzeba. To jest to, co ja zrobiłam na pewnym etapie podróży wewnętrznej. A właściwie stało się to samo, organicznie.
Przestałam kurczowo trzymać się ludzi. Pozwoliłam wtedy by pozostało przy mnie bardzo wąskie grono, z którym czułam się bezpiecznie. Potrzebowałam wtedy tej dobrowolnej izolacji, żeby pobyć ze sobą, odbudować się i wzrosnąć. Jedyne czego wtedy najbardziej potrzebowałam to obecności w grupie kobiet, które przechodziły wtedy to, co ja – kobiet z grupy „Healing the Mother Wound – Uzdrawianie Matczynej Rany” i przyjaciółki, która również przez to przechodziła oraz wsparcia mojej mentorki. Potrzebowałam wtedy bardzo ale to bardzo czuć się usłyszaną, widzianą. Potrzebowałam tego, by ktoś uznał moje krzywdy. Miałam dość słuchania o przebaczeniu, o tym by zapomnieć o przeszłości.
Byłam wtedy otwartą raną. Nie byłam w stanie kontaktować się ze światem, tak jak do tej pory. Ci, którzy sami nie zajrzeli w swoje rany, nieświadomie zadawali mi ból. Zadbałam więc o siebie i schowałam się w moim gnieździe, by odrodzić się na nowo. Stopniowo, powolutku uczyłam się dawać sobie to, czego zabrakło w relacji z moją mamą. To wszystko czego mi z różnych powodów nie dała, zaczęłam dawać sobie sama. Moja zależność emocjonalna od przyjaciela, o którego Grzegorz był wcześniej zazdrosny rozpłynęła się. Ale nie dlatego, że przestałam się z nim spotykać, lecz dlatego, że stanęłam twarzą w twarz z tą pustką, od której uciekałam. Zobaczyłam, że ten przyjaciel był ucieczką od tej pustki. Gdy zaczęłam być matką dla siebie samej, gdy sama o siebie zaczęłam się troszczyć emocjonalnie, pustka zaczęła znikać, więc nie było już od czego uciekać. Odtąd mogłam w pełni cieszyć się obecnością tego przyjaciela bez poczucia głodu za nim po spotkaniu.
To jak z każdym nałogowcem. Nałóg jest dla niego ucieczką, ucieczką od czucia. Tylko poprzez stanięcie twarzą w twarz z tym, przed czym ucieka, uwalnia się od nałogu.
Jest jeszcze jedna kwestia, która mi się nasuwa w temacie wyborów pomiędzy ludźmi. Wielu z nas, jako dzieci byliśmy stawiani w sytuacji wyboru pomiędzy mamą a tatą. Niejedna matka robiła wszystko, by dzieci nastawić przeciwko ich ojcu. Z różnych powodów. Czasem robiła to wprost, czasem bardzo subtelnie. Dziecko w takiej sytuacji czuje podświadomą lojalność wobec matki i może czuć się jak zdrajca, gdy zbliża się do taty. A jest tylko dzieckiem i oczywiście, że ma prawo kochać oboje, jacy by nie byli, ma prawo przebywać z obojgiem, chcieć obojga. Pochodzi z obu, tak z mamy jak i z taty.
Jeśli to prawo było dziecku odmówione, może w dorosłym życiu mieć poczucie, że jest w różnych sytuacjach, jak pomiędzy przysłowiowym młotem a kowadłem, że musi ciągle wybierać, że ma serce rozdarte. I w te uczucia trzeba zajrzeć, wysłuchać, pobyć z nimi, jak z małym zagubionym dzieckiem…
A więc Kochani, odwagi! Odwagi do zadawania sobie pytań, odwagi do bycia blisko, przede wszystkim ze sobą. I pamiętajmy, że odwaga to nie brak strachu, to działanie mimo strachu. Przytulam mocno 🙂
myślę sobie, że życie daje nam to czego potrzebujemy… bardzo potrzebowałam przeczytać , usłyszeć, ale przede wszystkim poczuć to o czym mówisz Magdaleno… bardzo za to dziękuję.
Od wielu lat jestem na terapii, wiele książek przeczytałam, jednak dzięki Tobie dowiedziałam się jak kontaktować z uczuciami, z moim cierpieniem, stałym uczuciem napięcia i lęku…. tak to moja mała nieutulona Asiunia czekała tyle lat bym była z nia i uznała jej krzywdy… to trudny proces, bardzo ciekawy, nieustający.
Dziękuję Magdaleno!
Tak… to ta mała Asiunia… I teraz ma Ciebie. I choć będą górki i dołki, to raźniej przez nie iść RAZEM. Mała Asiunia już nigdy nie będzie sama, bo będziecie razem do ostatniego tchnienia, bo będziesz z nią tam, gdzie nikt inny nie ma dostępu ❤❤❤
Ja na początku swojej drogi, ku lepszemu JA. Kurując to swoje skrzywdzone wewnętrzne dziecko. Jestem miło zaskoczona, że znalazłam osobę o tak zbliżonym do mojego spojrzeniu na wiele spraw.
Wszystkiego dobrego!
Witam,
Pani Madziu natrafiłam przypadkiem na Pani kanał na YT akurat kiedy szukałam czegoś o osobowości bourderline i muszę powiedzieć, że tak mnie Pani zaciekawiła, że prawie przesluchalam już wszystkie filmiki. Natrafiłam na Panią w dobrym momencie jeżeli chodzi o wewnetrza przemiane. Otworzyła mi Pani oczy na wiele spraw i uświadomiła że to co czułam podswiadommnie jest prawdziwe. Wiem że przede mną jeszcze dużo pracy, ale dzięki Pani wiem że dam radę. Jest Pani fantastyczna. Pozdrawiam cieplutko.
Kinga.
Witaj Kinga, bardzo się cieszę, że nagrania Tobie służą. Wszystkiego dobrego!
Niesamowity tekst.
Cieszę się, że tu trafiłam (dzięki p. Agacie Dutkowskiej i jej newsletterze) i zostaję na dłużej 🙂
Witaj 🙂 Dziękuję za wiadomość. Zapraszam na mój kanał youtube, tam póki co więcej się udzielam 🙂
https://www.youtube.com/user/MagdalenaSzpilka