Czasami jest tak, gdy towarzyszę drugiej osobie w jej procesie powrotu do siebie, że długo „nic” się nie dzieje, że jest tak jakby to, co się dzieje w sesjach i pomiędzy nimi nie przynosiło natychmiastowych i spektakularnych rezultatów. A jednak czuję, że dzieje się bardzo dużo, ale jakby pod spodem. I tak jest. Jest tak jak z tym bambusem, który najpierw przez kilka lat buduje system korzeniowy, a na powierzchni nic w tym czasie nie widać.
Dla mnie osobiście taki proces jest zawsze procesem zaufania, procesem, który mnie samą, jako osobę towarzyszącą, bardzo zgrywa z moją własną intuicją. Jest też procesem, w którym uczę się nie poddawać wątpliwościom i panice, lecz pozostawać w spokoju serca i wewnętrznym wiedzeniu. Bo tylko wtedy mogę trzymać przestrzeń dla wewnętrznego procesu dojrzewania, gdy się w niego nie wtrącam z pozycji głowy.
Mam też tak, że czuję potencjał w drugim człowieku. Czuję go i widzę zanim on/ona sami są w stanie się do niego przyznać i z niego żyć. Czasem jest bliżej nieokreślony, ale zdecydowanie wyczuwalny, pulsujący, żywy i kiedy stopniowo się ujawnia, kiedy jest coraz bardziej rozpoznawany przez osobę, której towarzyszę, kiedy coraz bardziej ona z niego robi życie, to we mnie pojawia się dzika radość i niejednokrotnie klaszczę wtedy w dłonie 🙂 Ach, co to za uczucie przy tym być! Co to za uczucie wiedzieć, że jest kolejna ucieleśniona Dusza w tym świecie!
Tym większe moje wzruszenie, gdy ten ucieleśniany potencjał jest czymś, co jest odrzucane czy umniejszane w tym świecie, gdy jest czymś co uważa się za „przestarzałe”, „niemodne”, „nieopłacalne”, „dziwne”, „za wolne”, „za delikatne”, ale jest tym co wnosi treść, jakość, magię, głębię, połączenie z wewnętrzną prawdą.
Bo myślę sobie, że w tym świecie mikrofalówki i taśmowej produkcji potrzeba nam bardziej niż kiedykolwiek zatrzymania, ciszy, wyjątkowości, rzeczy czynionych rękami z uważnością, patrzenia sobie w oczy, czucia się nawzajem. Myślę sobie, że to spory test dla nas wszystkich, by siebie nie zgubić w tym oświetlonym, hałaśliwym i pędzącym świecie. Pokus, które odciągają nas od samych siebie, od tego co prawdziwe, spójne, jest co nie miara. A głos z wnętrza jest cichutki… On się nie narzuca, nie dominuje, nie nakazuje, lecz cierpliwie nawołuje…
Czy usłyszysz jego wołanie? Dziś. Jutro. Pojutrze… Co zrobisz, by mógł się przebić przez warstwy hałasu, bodźców, ciągłego „bzzzzzzzzz”? Czy pozwolisz, by ten zewnętrzny pęd, moda, „co wypada” odciągały Cię od niego? One nie przestaną. One będą napierać. Ale to każdy z nas każdego dnia decyduje – czy ulegnie czy się zatrzyma i usłyszy ten cichutki głos z wnętrza, z głębin serca.
Pójść za nim nie jest łatwo. Zaufać mu nie jest łatwo. Bo często jest tak, że zaprasza w coś zupełnie innego niż ten zabiegany świat. Niejednokrotnie mogą nas dopaść wątpliwości, poczucie, że pójście za nim to był błąd albo że to i tak nic nie da. Przestawienie się na niego, na ścieżkę, na którą woła, wymaga CZASU. Wielokrotnie, gdy towarzyszę drugiej osobie i pytam „I co tam?” słyszę odpowiedź: „Ech Magda… bez zmian… Już sama nie wiem…” Zwątpienie… Bo nie ma szybko, bo nie ma fajerwerków. A czasem „wszystko” się sypie, zamiast być lepiej.
Oduczyliśmy się czekać. Oduczyliśmy się dawać czas na dojrzewanie. Insta coffee, insta story. Śpieszymy się, bo nam ucieknie. Jemy kurczaki tuczone w kilka tygodni, które nie widziały słońca i jabłka bez smaku polane woskiem. W tym nie ma życia, nie ma jakości. Szukamy więc dalej, bo dalej jesteśmy głodni. Ale to czego szukamy nie jest na zewnątrz. Bo to czego szukamy to my sami.
Jest taki moment, którego doświadczam w pracy z ludźmi. Takie kliknięcie. Taki czas, gdy przychodzi w nich ta wewnętrzna decyzja – przełączam się na siebie. Różnie to wygląda. Czasem rzucają pracę, albo robią ją inaczej, czasem kończą daną relację, albo oni w niej się zmieniają, czasem zaczynają malować, rzeźbić, tańczyć, szyć, robić mydła, świeczki, wyjeżdżają w podróż, o której zawsze marzyli, albo wreszcie robią to, co czują, że jest ich powołaniem. Różne formy to przybiera – istotne jest to, że robiąc to DOŚWIADCZAJĄ SIEBIE, bo do tego DOJRZELI.
WSZYSTKO ma swój CZAS i RYTM. Jedni są sprinterami, inni maratończykami. Jedni są super w działaniu, inni w planowaniu, a jeszcze inni w obserwowaniu. Jeden woli wstawać wcześnie rano, a inny woli chodzić późno spać. Ale to, co nas łączy to to, że każdy z nas ma swoją UNIKATOWĄ NATURĘ. I to czy się z nią zgramy czy nie NIE ZALEŻY od nikogo z zewnątrz. Kiedyś, gdy byliśmy mali, tak, TERAZ nie. Pytanie, co wybierasz?
Dlaczego pani odpowiedziała na dwa moje komenatrze w tym miesiacu a na trzeci już nie? (nick: anonim). Czy moge wiedzieć czego dotyczył bo już nie pamiętam, a nie wiem czy złamałem zasady, bo jeśli tak to na pewno nie celowo.
Ja mam dwa komentarze z tym nickiem i adresem email z interii.
Mam pytanie do p. Magdaleny. Załóżmy miałbym przyjaciela/przyjaciółkę albo dziewczynę, których bym kochał nad życie i nagle by umarli. Wiem, że ciagle mówi sie o tym uwalnianiu emocji… wiem że w takiej sytuacji trzeba pobyć samemu i wziąć „na klatę” te emocje. Odczuć je do końca. No ale właśnie.. co dalej? tzn. ktoś stracił bliskich, pouwalniał ból , emocje, przeprocesował to wszystko. No i co, skoro tych osób Nie ma.
Chodzi mi o to, że nie rozumiem co bedzie po uwolnieniu wszelkich emocji. Tzn. jak można żyć? Ok, wolność wolnością, radość radością, motylki błogość ale uwolnienie emocji nie przywróci życia ukochanej dziewczyny, przyjaciela, itp.
Nie umiem sobie wyobrazić jak to jest BEZ ukochanej osoby.
Nawet jakbym miał tak i pouwalniałbym emocje, to co bym czul? śmierć ukochanej stałaby się dla mnie (i to jeszcze ateisty!), no właśnie.. czym? Czy sama wolność emocjonalna gdy nie było sie zależnym od danej osoby, a jedynie przyjaźniło z ta osoba, to wszystko? No ale jak niby? Jak można żyć BEZ ukochanej?
Bede wolny emocjonalnie w wyniku świadomej konfrontacji z bólem (zamiast ucieczki od czucia), NO ALE CO TO DA JAK OSOBY BRAK POZOSTANIE dalej.. mówi sie, że zmiana wnetrza prowadzi do zmiany zewnetrza, ale tutaj nie przywróci ukochanych przyjaciół, itp.
Dowiesz się dokąd prowadzi dana strata dopiero, gdy przejdziesz proces żałoby po niej. Procesowanie, uwalnianie emocji, bycie z nimi nie ma za zadania przywrócenia tego, co straciliśmy, lecz ma nam pomóc pogodzić się ze stratą. Ponadto kontaktuje nas z czymś w nas samych, do czego nie mielibyśmy dostępu, gdyby nie strata. Życie nie będzie po niej już takie samo, będzie inne. Od tego czy przejdziemy proces żałoby zależy czy utkwimy w pewnej martwicy czy wrócimy do życia.
Bardzo fajnie się czyta pani teksty,pani Magdo!Ja od paru dobrych lat mam wrażenie,że się pogubiłam,staram się różnymi sposobami/metodami wrócić do swojej „pierwotnej natury”,ale jakoś na razie mi to nie za bardzo wychodzi…Ale takie teksty jak ten,dodają nadziei,żeby się nie poddawać,że może już coś się zadziewa,ale na razie jest jeszcze niewidoczne,”pod powierzchnią”,…
Pozdrawiam i do zobaczenia w maju na warsztatach online-procesowanie emocji☺️
Cieszę się bardzo, że to czym się dzielę wnosi nadzieję 🙂 Do zobaczenia/usłyszenia już niedługo na warsztatach!
Magdalena dziękuję Ci całym sercem za to, co robisz, ile dajesz. Nosisz w sobie Światło. Również dzięki Tobie odnalazłam siebie.
Jesteś Niezwykła 🙂 *dużo serduszek*
Amor vincit omnia
Proszę bardzo ❤