Kilka dobrych lat temu usłyszałam od mojej mentorki Susanne: „Możemy się albo zgrać z naszą wrodzoną naturą albo nie. Jedno i drugie będzie miało swoje konkretne konsekwencje”. Wtedy nie rozumiałam tak naprawdę głębi tych słów i wtedy niewiele o swojej wrodzonej naturze wiedziałam. Nie mogłam wiedzieć, bo większość życia dostosowywałam się do tego, co robiła większość ludzi, co było rodzinnie i społecznie akceptowane i pożądane. Pewne aspekty mnie, cechy, jakości z którymi przyszłam były tak silnie odrzucane i negowane, że nauczyłam się je sama w sobie zawstydzać i chować je przed światem i przed samą sobą.
Jednym z takich wrodzonych aspektów mojego ja, z którym przyszłam jest to, że jestem tzw. „nocnym markiem” albo inaczej „wilkiem” jak to Michael Breus nazywa w swojej książce o chronotypach snu „The power of when”. I tego „nocnego marka”, tą „sowę” w sobie, odrzucałam.
Większość mojego życia byłam na siebie samą zła za to, że chodziłam „za późno” spać i że nie umiałam rano wstawać. Przez lata nasłuchałam się mnóstwo bardzo nieprzyjemnych, wyszydzających i zawstydzających komentarzy sugerujących mi lenistwo, brak determinacji, brak pracowitości, marnowanie dnia itd. Z czasem te teksty stały się moim wewnętrznym głosem, a ja zmuszałam siebie do chodzenia spać o „normalnej porze” i biczowałam siebie, gdy mi się to nie udawało. Do tego im bardziej siebie zmuszałam, tym bardziej potem to sobie odbijałam…
Wielką ulgę przyniosło mi przejście na własną działalność, w której zaczęłam ustalać ile i kiedy pracuję, jednak nie zdawałam sobie sprawy, że nadal dostosowywałam moje życie do ogólnie przyjętego rytmu dnia, a nie do mojego wrodzonego zegara biologicznego. W tygodniu pilnowałam się, żeby chodzić spać o „właściwej” porze, by rano wstać i zanim zacznę pracę, zrobić śniadanie córce i odprowadzić ją na autobus szkolny, ale w weekend czy w czasie urlopu to ranne wstawanie się rozjeżdżało… Wtedy sobie „odbijałam” za cały ten czas, gdy musiałam chodzić spać wcześniej. No i oczywiście byłam z siebie mniej lub bardziej niezadowolona, tym bardziej, że mój mąż jest tzw. „rannym ptaszkiem” lub inaczej wg Michaela Breusa niedźwiedziem. Patrzyłam na niego i myślałam „jak on to robi?”, „czemu ja tak nie umiem?”, „co jest ze mną nie tak?”.
Pewnego razu nawet postanowiłam, że będę wstawać o 6 rano i pisać tzw. poranne strony. Przerabiałam wtedy przepiękną książkę „Droga artysty” i wbiłam sobie do głowy, że ta moja niechęć do budzenia się o tej porze to zwykły opór i złe nawyki, i że udowodnię sobie, że mogę się przestawić na poranne wstawanie. No cóż… To była dla mnie mordęga… tortura… Wytrzymałam jakoś te kilkanaście tygodni… Udowodniłam sobie, że mogę się zmusić. Tylko, że po zakończeniu książki przestałam zupełnie kontynuować to poranne wstawanie i pisanie. Poczułam ulgę, że nie muszę już tego robić i wróciłam do tego, co robiłam wcześniej – do pisania w pamiętniku w ciągu dnia, a szczególnie w nocy…
Od tego czasu dużo rozmyślałam o tym moim „siedzeniu w nocy”, czułam, że coś jest na rzeczy, że to nie jest tylko kwestia nawyków czy braku determinacji. Wysłałam w końcu intencję – chcę raz na zawsze rozkminić o co tak naprawdę chodzi z tym moim „nocnym markowaniem”. Niedługo potem, pewnej nocy (a jakże inaczej 😀), leżąc w kąpieli, przy świecach, gdy cały dom już spał, trafiłam na podcast Magdaleny Komsty o śnie małych dzieci, w którym mówiła o… nocnych markach. Boże… Pamiętam dokładnie jak się wtedy poczułam… Chciałam wyskoczyć z wanny i obudzić wszystkich, by im powiedzieć „Widzicie??? Widzicie??? Wszystko ze mną w porządku! Ja po prostu tak mam!!!”. Miałam wrażenie jakby Magdalena opisywała, nazywała, dawała terminologię temu, co gdzieś intuicyjnie przeczuwałam – że to ma sens, że z jakiegoś powodu mam taka być.
Poczułam się wreszcie ZROZUMIANA, wreszcie OCZYSZCZONA z zarzutów, wreszcie DOCENIONA. Podświadome napięcie i osądzanie samej siebie za „nocne markowanie” puściło. Słuchając Magdaleny miałam łzy ulgi w oczach, czułam jak ciało puszczało sztywność, której nie byłam do tej pory świadoma i powtarzałam w kółko „Kobieto KOCHAM CIĘ!!!” Magdalena zwróciła mi w tym ważnym obszarze mojego życia szacunek do samej siebie, akceptację samej siebie i mojej wrodzonej natury, szacunek i godność mojego fizycznego ciała, które ma taki, a nie inny zegar biologiczny.
Zawstydzanie puściło, a ja pozwoliłam sobie odtąd pospać dłużej. Okazało się, że nie muszę wstawać aż tak wcześnie rano, bo córka chce sama sobie robić jedzenie, a Grzegorz, który i tak wstaje pierwszy z nas wszystkich lubi ją odprowadzać rano na autobus. Nasz syn za to wstaje i wychodzi do szkoły bez śniadania, bo nie lubi jeść z samego rana i je posiłek już na miejscu. Z kolei wieczorami, gdy Grzegorz pada z nóg i idzie spać pierwszy z nas, ja jestem nadal pełna energii 😀, więc ogarniam kładzenie dzieci spać i wysłuchuję ich, szczególnie nasz syn tych wieczornych rozmów bardzo potrzebuje. Okazało się, że kiedy ja dałam sobie zgodę na moją prawdziwą naturę, to wyszło to z korzyścią dla reszty domowników.
Zdałam sobie też sprawę, że to czym dziś się zajmuję, to co mam światu do wniesienia jest wynikiem tego, co robiłam przez ostatnie lata, W NOCY. To wtedy przerabiałam wszelkie kursy, wtedy czytałam książki, to wtedy siedziałam z pamiętnikiem i przelewałam na papier mój proces. KOCHAM NOC. Jest dla mnie czasem głębokiego kontaktu z samą sobą. KOCHAM też wschody słońca i czasem na nie wstaję, ale najczęściej w moim życiu widziałam je idąc spać 😀
Intencja i ciekawość. Gdy przestałam siebie zawstydzać, a zamiast tego się zaciekawiłam, odpowiedź przyszła. Podobnie było z moją wysoką wrażliwością. Gdy zadałam pytania z serca Życie postawiło na mojej drodze ludzi, którzy odzyskali jakiś aspekt swojej wrodzonej natury i nazywają to dla innych, podobnych sobie. Ta prawda zakańcza samo-potępienie, samo-odrzucenie, wewnętrzną wojnę.
Dopóki robimy coś wbrew swojej naturze tak naprawdę walczymy sami ze sobą, bo zmienić jej nie możemy. Do tego mniej lub bardziej świadomie uderzamy w innych, nie pozwalamy im żyć z ich wrodzonej natury. To co jednak możemy zrobić to się zestroić się z tymi jakościami, aspektami, z którymi przyszliśmy, ułożyć życie w zgodzie z nimi, stopniowo, by żyć z nich w zdrowiu i obfitości, czerpać z ich darów i wnosić je dla świata ❤️
Dzięlę się z Wami poniżej dwoma wypowiedziami Magdaleny Komsty. Niech wniosą zrozumienie dla Was samych jeśli jesteście „nocnym markiem” lub zrozumienie dla „nocnych marków” jeśli macie ich w swoim życiu.
Okradzeni – rzecz o nocnych markach | Magdalena Komsta | TEDxKoszalin:
https://www.youtube.com/watch?v=eANk3-vRpCM
Ranne ptaszki, nocne marki
https://www.youtube.com/watch?v=DfewcSOeTAI
❤️
Płakałam rzewnymi łzami. Magdaleno, dziękuję Ci za ten wpis. Minął jakiś tydzień, od kiedy postanowiłam, że przestaję walczyć ze sobą i chodzę spać o 3:00. Wstaję kiedy się obudzę. Po prostu. Nic nie muszę. Zaczynam być coraz bardziej szczęśliwa, kreatywna i bez humorów. A teraz przeczytałam i wysłuchałam, że idę dobrą ścieżką… uff, co za ulga. A jeszcze niedawno zmuszałam się, żeby położyć się przed 24:00, a najlepiej jeszcze wcześniej bo przecież TAK TRZEBA, TAK MÓWIĄ, KAŻDY MOŻE, twoje narządy wewnętrzne tego potrzebują, Kto rano wstaje… itp. Skutkiem tego była bezsenność, chroniczne zmęczenie, otyłość, wieczne dąsy bo byłam po prostu … niewyspana. Dziękuję z całego serca:-)
Aniu! Jak ja Cię rozumiem!!! Kochana, tak się cieszę, że zwróciłaś sobie prawo do bycia nocnym markiem, do życia w zgodzie ze swoim wewnętrznym zegarem. Cieszę się bardzo, że moje słowa wniosły dodatkowe potwierdzenie, że dobrze robisz. Ale się wruszyłam czytają Twój komentarz… CUDowności Aniu!!!!