Wiesz co uważam za jedną z najgorszych rzeczy, która nam się przydarzyła w dzieciństwie? To, że zabijano w nas pogodę ducha, to że to, co było w nas najbardziej żywe, entuzjastyczne, rozświergotane, śmiejące się w głos, pełne wesołości było stopniowo, powszechnie, bo i w domu, szkole, kościele, metodycznie i konsekwentnie urabiane, tonowane, tłamszone, zawstydzane, by zrobić z nas ułożonego człowieka, który jest opanowany, rozsądny i nie śmieje się jak głupi do sera. Problem w tym, że tracąc coraz bardziej kontakt z tym wewnętrznym entuzjazmem, z tą tryskającą wewnętrzną radością stajemy się cieniem człowieka i mamy coraz bardziej poczucie, że życie wydarza się obok nas. Z czasem nic tak naprawdę nie cieszy, nic na dłuższą metę nie raduje tak prawdziwie, pojawia się dojmująca ponurość i tęsknota za tym, że kiedyś było inaczej, że kiedyś człowiek umiał się cieszyć z „byle czego”. A teraz, mimo, że nas stać, mimo, że spełniamy swoje marzenia czy zachcianki, mimo, że coś osiągamy, co dla nas ważne, możemy mieć poczucie, że i tak nas to nie cieszy, albo że nie umiemy się tym cieszyć.
Gdy patrzymy na małe dzieci to widzimy, że one nie potrzebują wielkich powodów do śmiechu, rozbawia je tak wiele rzeczy i co najważniejsze, niezależnie od tego co otoczenie sobie o tym myśli, dziecko po prostu się śmieje! Ono się śmieje w głos, bo ta reakcja jest w tym momencie jego prawdziwą reakcją, reakcją, która włącza się, zanim ktoś ją skoryguje. Kiedy tak się śmiałaś/eś ostatnim razem? I nie chodzi mi o sytuację, gdy wszyscy wkoło się śmieją. Chodzi mi o sytuację, gdy niezależnie od tego co robili w tym momencie inni, Ty wypuściłaś/eś z siebie chichot, śmiech, bo to wyszło z Ciebie, tak po prostu, żywiołowo, spontanicznie. I jak się z tym czułaś/eś? Radocha czy pojawiło się zawstydzenie? Jak było?
Małe dzieci nie czekają też na specjalne okazje, nie mają wpisanych zasad – teraz wolno się śmiać, a teraz nie, w tym miejscu wolno, a w tym nie. Po prostu to z nich wypływa. Pamiętam zdziwienie mojego syna, gdy zaczął chodzić do szkoły i jednego dnia, gdy z niej wracał zapytał ze smutną i zadumaną minką: „Mamusiu, a dlaczego nie wolno śmiać się w szkole?”. Zamurowało mnie. On był szczerze zaskoczony, zdziwiony, nie mógł zrozumieć o co chodzi, dlaczego tam nie. Pamiętam, że zrobiło mi się smutno, bo on był bardzo radosnym i żywiołowym maluchem i też dlatego, bo zdałam sobie sprawę jak bardzo ja sama dałam się urobić, bezrefleksyjnie, że dla mnie jako dla dziecka to było oczywistością, że na lekcjach nie wolno się śmiać, ja nie zadawałam takich pytań i dopiero, gdy pojawiło się moje małe dziecko z tym pytaniem… zrobiłam wielkie oczy. No właśnie, dlaczego, tak naprawdę dlaczego nie wolno śmiać się na lekcjach? Zaczęłam naprawdę zastanawiać się nad tym, gdzie, w jakich okolicznościach śmiech społecznie nie jest przyzwalany.
Ci którzy mnie znacie, wiecie, że ja śmieję się, radośnie i spontanicznie, i na sesjach, i na warsztatach. Myślę, że jest to między innymi dzięki temu, co zrodziło we mnie pytanie mojego syna wtedy. On tego dnia otworzył mi oczy, on tego dnia stanął nie tylko za przeżywaniem swojej radości, ale również radości mojego wewnętrznego dziecka. To był taki efekt motyla, taka niby nieznacząca rozmowa, która wpłynęła na odblokowanie przepływu radości i emanowania nią, po prostu by jej doświadczać, ale też, żeby odblokowywać ją w innych. Dlatego radość jest nieodzowną jakością w moim podejściu, w moim towarzyszeniu innym w ich procesach. U Szpilki nie ma tylko płaczu, złości, pochylania się nad tym co trudne i ciężkie, u Szpilki jest też ubaw!
I tak, wiem, są takie sytuacje i miejsca, gdy radość musi ustąpić innym emocjom, dlatego chcę podkreślić, że tu nie chodzi o to, że mamy zachowywać się zawsze i wszędzie jak małe rozbrykane dziecko. Nie. Tu chodzi o to, by odzyskać to, co zagubiliśmy po drodze do dorosłości i bez czego trudno nam cieszyć się życiem i robić je z siebie prawdziwego. A każdy z nas ma w sobie taką swoją wewnętrzną fontannę tryskającą radością, zachwytem, entuzjazmem. To ona jest tym, co powoduje, że chce się żyć! Jeśli została ona zapomniana, zapuszczona, obrośnięta jakimś badziewiem, to dobrze jest ją oczyścić i udrożnić, by wróciła lekkość życia i radość z tego, że się żyje.
I tak, wiem. Ja tu o radości, a Ty może jesteś w tzw. „czarnej dupie”. Może trudno jest Tobie cokolwiek poczuć i udrożnić. Może nie masz dostępu do złości, smutku, żalu, a co dopiero do radości. Tak, może tak być i jeśli tak jest zajmij się tym, co teraz wymaga Twojej uwagi, co teraz Ciebie woła i pamiętaj, że tak jak tłamsimy te tzw. negatywne emocje, tak samo tłamsimy te tzw. pozytywne i na każdą z nich przychodzi swój czas. Ta wewnętrzna podróż po siebie samego ma swoje etapy. Jest taki czas, gdy potrzebujemy skupić się na tym, co w nas cierpi, co potrzebuje wypłakania, wykrzyczenia, wyrzygania, zaopiekowania, ukojenia, a nie na tym jak byśmy chcieli, żeby było cudownie w naszym życiu. Pamiętam ten czas, gdy ja po prostu chciałam, by przestało boleć, tylko tyle, niech już tak nie boli… Radość była wtedy tak odległa i była tak obcym konceptem, że wszystko co radosne drażniło mnie, w tym moje chichoczące i rozbrykane dzieci…
Z czasem jednak, im więcej bólu zostało we mnie ukojonego, im zdrowsza, mocniejsza się czułam, tym coraz bardziej byłam gotowa wyjść z wewnętrznego kokona do życia. Wtedy pojawiło się we mnie pytanie – ku czemu idę? Co chcę zrobić z tym moim odzyskanym życiem, czym chcę wypełnić relację z moją wewnętrzną dziewczynką, co będzie paliwem do dalszej podróży przez życie? To ważne Kochani, bo Życie nie lubi próżni i jeśli mu nie powiemy czym ma ją wypełnić, to wypełni ją czymkolwiek. Dlatego jeśli jesteś w takim momencie życia, gdy wykonałaś/eś sporo tzw. wewnętrznej „pracy” i masz wrażenie, że nie wiesz co dalej albo stoisz w miejscu, to może już czas, by wybrać ku czemu idziesz?
W tym miejscu przypomina mi się taki tekst, który krąży od lat o nas Polakach – że umiemy walczyć, ale potem nie wiemy co z tą wolnością zrobić. Może jednym z powodów tego jest to, że z pokolenia na pokolenie jesteśmy przyzwyczajeni do cierpienia, poświęceń, do tego, co trudne, ciężkie i mamy kłopot z odnalezieniem się w tym co lekkie, przyjemne, radosne, szczęśliwe. Wręcz mówiąc temu TAK, możemy się poczuć trochę jak zdrajcy, lenie, egoiści, wygodniccy. To może nas naprawdę hamować przed kreowaniem swojego życia w zgodzie ze sobą i w zgodzie ze swoją naturą, w zgodzie z tym co daje nam radość. Ja tak miałam. Wielokrotnie. Czasem nadal mam! I wtedy zatrzymuję się, by dać sobie samej zgodę. Tak, dosłownie, muszę się zatrzymać i poczuć to, że daję sobie zgodę, poczuć to TAK dla siebie.
Pamiętam, gdy usłyszałam kilka lat temu od mojej irlandzkiej przyjaciółki, że ma poniedziałki wolne, że to taki czas dla niej, czas który spędza sama ze sobą albo spotyka się z tymi, którzy są jej bliscy. Ach, jak ja jej zazdrościłam, ach jak ja tego zapragnęłam, jak ja się rozpłynęłam na samą myśl o tym! A za chwilę pojawiła się inna myśl – „Ty nie masz za dobrze? Chyba Ci się w d… przewraca”. I wiedziałam… Oj tak, właśnie, że dam sobie ten dodatkowy dzień wolnego w tygodniu. Oczywiście na początku wszystko było „ważniejsze” niż to, by to sobie dać, zawsze działo się coś „baaardzo ważnego”, co oczywiście ważnym nie było. I to ja musiałam przestać mówić tym „ważnym” rzeczom tak, by powiedzieć sobie TAK. A że do tego robię rzeczy po swojemu, mój dodatkowy dzień jest ruchomy. Czasem jest poniedziałkiem, a czasem piątkiem, a czasem wypada w środku tygodnia 😊
Bo dobro dla siebie trzeba wybrać. Radość, lekkość, szczęście trzeba wybrać. Trzeba powiedzieć temu w sobie głębokie TAK i poczuć jak tym TAK dajemy sobie prawo do decydowania o swoim życiu, prawo do kreowania swojego życia. A potem trzeba to przenieść na działanie, trzeba to ucieleśnić konkretnym zachowaniem, tak jak tutaj podałam w tym przykładzie.
Kiedyś usłyszałam takie słowa, że ten procesie powrotu do siebie to jednocześnie archeologia i architektura. I coś w tym jest, bo dokopujemy się do tego, co zostało przykryte warstwami przeżytych lat, ale potrzebujemy też zaprojektować i budować nowe życie. Inaczej możemy utknąć w przeszłości, możemy się w niej „babrać” bez końca. Jednym z powodów takiego utknięcia jest to, że nie określiliśmy albo nie zaktualizowaliśmy intencji dlaczego wracamy do przeszłości, jaki jest tego cel. Na dłuższą metę nie wystarczy „chcę uwolnić się od”, trzeba w pewnym momencie określić co chcę z tą odzyskaną wolnością robić, jak jej doświadczać, jakimi emocjami. I to nie jest też tak, że musimy wybierać pomiędzy przeszłością a przyszłością. To nie jest albo albo. To jest to i to. My ciągle odkrywamy w sobie jakieś archeologiczne stanowiska i po ich oczyszczeniu, zabezpieczeniu, na ich fundamentach możemy zbudować coś nowego, pięknego, pełnego światła, miłości i radości.
Podam kolejny przykład. Czasem, gdy osoba, którą wspieram mówi czego nie chce już czuć, czego ma dość, pytam ją: „A co chciałabyś czuć?” Często zapada wtedy cisza, pojawia się konsternacja, pojawia się „nie wiem”, albo nieśmiałe „nie zastanawiałam się nad tym…” Dlaczego odpowiedź na to pytanie jest ważna? Bo nadaje kierunek, nadaje intencję, wskazuje czym ma się wypełnić nasze życie, gdy uwolnimy trudne emocje. Na przykład kiedyś zapytałam osobę: „Co chciałabyś czuć jadąc do rodziców?” i padła odpowiedź: „Wolę tam nie jeździć”. Ok., jak najbardziej rozumiem, jednak to nie jest odpowiedź na to pytanie. Pytanie brzmiało – „Co chciałabyś czuć?”. Nie zastanawiamy się nad tym, bo z góry wiemy, że i tak nie dostaniemy tego, co chcielibyśmy. Problem w tym jest taki, że przez to, że nie zadajemy sobie takich pytań, to nie możemy uświadomić sobie i wejść w kontakt z tym, czego tak naprawdę chcielibyśmy doświadczać. Kiedy ja odważyłam sobie zadać to pytanie, to przyszła mi odpowiedź, że chciałabym czuć radość, że tam jadę, chciałabym się na to spotkanie cieszyć. A skoro jadąc tam, gdzie jechałam, nie czułam tego, co chciałam czuć, to nawet nie pozwalałam sobie myśleć o tym, że tego pragnę. Kiedy w końcu uświadomiłam sobie i dopuściłam w sobie, że tak, właśnie to chciałabym czuć – radość, to poczułam ją i to utwierdziło mnie w tym, by pojechać tam, gdzie jej doświadczam. Momentalnie pojawiła się przestrzeń wyboru i od razu zobaczyłam na spotkanie z kim czuję wielką radość, a to spotkanie opóźniałam, nie dawałam go sobie, bo skupiałam się na tym, że mam pojechać no właśnie tam, gdzie tej radości nie czułam. Natomiast kiedy pozwoliłam sobie poczuć co ja chcę czuć, przyszła odpowiedź ze środka. Wewnętrzny kompas automatycznie przestawił współrzędne ku radości, a uświadomienie przeszło w działanie.
Każda emocja kontaktuje nas z czymś w sobie. Każda jedna. Żadna z nich nie jest nadrzędna ani najważniejsza. Wszystkie tworzą naszą wewnętrzną rodzinkę i gdy każda ma prawo głosu, doświadczamy wewnętrznej harmonii.
Jeśli chcesz poeksplorować temat radości to zapraszam na warsztaty online „Moja promienista radość!”. Link do nich znajdziesz tutaj:
https://magdalenaszpilka.com/moja-promienista-radosc/
Zapraszam cieplutko i radośnie ❤️😊