Dziś moi Dziadkowie świętują 70 rocznicę ślubu. 70tą… Szmat czasu… W jednej z kartek z życzeniami, które otrzymali, wyliczone były miesiące, tygodnie, dni, minuty i sekundy ich wspólnego życia od dnia ślubu. I wiecie co? Gdy usłyszałam: „840 miesięcy”, to pomyślałam „Kurcze, to wcale nie tak dużo…” Aż mnie zmroziła ta myśl, jak mało tak naprawdę mamy czasu, a jak wiele przecieka nam przez palce.
I pomyślałam o czymś jeszcze… 20 lat temu, gdy Dziadkowie obchodzili Złote Gody byłam na nich z Grzegorzem. Byliśmy razem, ale tak naprawdę rozchodziliśmy się… Pamiętam, jak stałam w kościelnej ławce i patrzyłam na moich Dziadków siedzących jak Młoda Para przed ołtarzem. Po policzkach płynęły mi łzy, serce pękało na kawałeczki, a w głowie huczała myśl – Ja tak nie będę miała… Wtedy byłam przekonana, że to koniec, że nasze drogi się rozchodzą i nie mogę już nic z tym zrobić… Czułam jak nasza relacja wysmykuje się z naszych rąk i serc… I byłam z tym sama, bo nikt z najbliższych nie wiedział, że między nami wygasa… Poza tym, to był dzień celebracji, więc przykleiłam uśmiech.
I tak sobie dziś myślę ileż to razy od tego czasu, nasza relacja – moja i Grzegorza – umierała, a potem się odradzała. Ileż razy oddalaliśmy się od siebie, a potem wracaliśmy. Ileż razy doświadczyłam w sobie niemocy, samotności, wkurwu, niezrozumienia, wypalenia… I ile razy na nowo zapalał się między nami płomień i ogrzewał nas oboje. Bo niektórzy ludzie są nam pisani. I z nimi przejdziemy WSZYSTKO. I z nimi będziemy „umierać” i „rodzić się” na nowo. Z nimi będziemy doświadczać mnóstwa turbulencji, tych w środku i tych na zewnątrz. I z nimi będziemy świętować kolejne rocznice.
Dziś czuję w sobie tamtą siebie… Tamtą z kościelnej ławki… Zrezygnowaną, samotną, z bólem w środku schowanym przed całym światem… To mi się wtedy zupełnie nie zgadzało, bo na jakimś poziomie, choć fakty temu przeczyły, WIEDZIAŁAM, że mój los jest z nim związany i że jest w ten los wpisana miłość o jakiej mi się nie śniło. Dziś wiem, że dlatego to tym bardziej bolało.
Dziś popatrzyłam w oczy tamtej mnie i wyszeptałam – Nie wydawało Ci się… Ty to czułaś… Ty to wiedziałaś… Już wtedy… Choć nie miałaś na to żadnych dowodów… Ale Twoje serce… Ono wiedziało…
I dziś moja kuzynka przesłała mi tekst, który Dziadkowie mieli na swoim ślubnym zaproszeniu, 70 lat temu. Siedzę z nim i płaczę, bo porusza we mnie tak wiele strun. Bo skontaktował mnie z tym, ile wysiłku, energii, czasu oboje z Grzegorzem wnieśliśmy przez te lata, by móc doświadczać tak czułej i tak bezpiecznej relacji jaką teraz mamy. Czasami łapię się na tym, że jest we mnie taka część, która nadal nie może w to uwierzyć i próbuje go odpychać, a on cierpliwie robi na nią przestrzeń.
Pomiędzy tymi dwoma rocznicami ślubu moich Dziadków tak wiele się wydarzyło. Tak wiele bólu i tak wiele uzdrowienia. Tak wiele samotności i tak wiele bliskości. Tak wiele braku i tak wiele obfitości. Tak wiele… Dziś patrzę na nas z podziwem i wdzięcznością, że podjęliśmy to wyzwanie, że nie zdezerterowaliśmy, że mimo, że bolało, zaglądaliśmy tam, gdzie trzeba było ten wewnętrzny ból ukoić. Tyle razy to wisiało na włosku. Tyle razy ja lub on chcieliśmy to poddać… A jednak. Coś trzymało nas razem. I od nowa przędło nową nić.
Dziś, akurat w tą rocznicę usłyszałam od mojej Przyjaciółki, która była świadkiem naszych wielokrotnych relacyjnych śmierci i narodzin, słowa, które wywołały grochy łez. Słuchałam tego, co mówiła i jednocześnie nie mogłam uwierzyć w to, do jakiego miejsca z Grzegorzem doszliśmy, gdzie dziś relacyjnie jesteśmy. To się nie wzięło znikąd. Nie spadło nam to z nieba. Myśmy to „wypracowali” i każdego dnia, ale to każdego dnia o to dbamy.
I nie z każdą relacją to jest możliwe. Niektóre muszą się rozpaść, muszą się zakończyć. Nie w każdej będzie gotowość z dwóch stron. I tym bardziej doceniajmy te, które trwają, mimo wichrów i burz. Te, które ewoluują razem z nami. I tych, którzy piszą się na podróż z nami przez to życie.
💗
Znów dla mnie w czas i w miejsce… I to niby przypadek… Magda, dziękuję Ci za Twoje niezwykłe, piękne dzielenie się. Nie odpisuj na maila, o wszystkim tu już mi napisałaś 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
Niech służy ❤️
Ten piekny cytat o odpowiedzialności za miłość umiescilam na kartce walentynkowej dla męża i serce mi zadgrało… kilka łez… tez przechodzilam i nadal przechodzimy takie proby milosci jak Ty Magdo i dlatego wiem jaki to bol jaki to trud wkurw oburzenie gniew rany sobie zadawane zyganie do SIEBIE swiadome zadawanie bolu ale gdy w to zajrzymy to jest i słodycz jest owoc pracy nad małżeństwem i nie jest bajkowo i idealnie jak kreuja media i reklamy ale jest prawdziwie i szczerze kiedy kłótnia to KŁÓTNIA!! A potem refleksja i rozmowa. Najważniejsze że się nie poddalysmy i nasi mężowie również… nie ma nic cenniejszego niz praca ze Sobą co powoduje ze z druga osoba jest normalnie i tez podejmuje prace nad Sobą w imie dobra Swojego ia tym również i drugiej osoby…miłość to Skarb cenmy go i otaczajmy troskliwą opieką. Serdecznie dziękuję Ci za taki wartosciowy wpis… wszystkiego dobrego dla Was
„ale jest prawdziwie i szczerze” i jest ROZMOWA. Dokładnie! Wszystkiego dobrego dla Was ❤ Dużo miłości ❤
cudne:* mam z moim mężem to samo. Mam wrażenie, nie, ja to wiem, że my teraz jesteśmy tak zupełnie inni niż kilkanaście lat temu, kiedy braliśmy ślub, i relacja jest inna, bliższa. A jestem przekonana, że jeszcze wiele przed nami 😉 Dokładnie tak jest, trzeba tę miłość wziąć w ręce… trudne to i takie piękne:-)
Wszystkiego dobrego dla Was Sandra ❤